Z Kamilem Rzetelskim rozmawiałem tuż przed wylotem na igrzyska paraolimpijskie w Rio de Janeiro. Rzetelski na tę imprezę leciał po naukę, a o bilet walczył do ostatniej chwili. Kolejny wywiad przeprowadzam już z medalistą mistrzostw świata, w Meksyku 21-letni pływak Startu Wrocław, sięgnął po srebro na 50m st. dowolnym oraz po brąz na dystansie dwukrotnie dłuższym.
[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Dla osób niedowidzących: Czytaj ten artykuł”]
Adrian Lipiński: Kamil, poczyniłeś duży progres od występu w Rio de Janeiro, w grudniu roku wywalczyłeś w Meksyku na mistrzostwach świata dwa medale. Jak zapamiętasz tę imprezę?
Kamil Rzetelski: Jako bardzo ciężką. Przede wszystkim przez wirus, który zaatakował mój układ pokarmowy w nocy przed moim pierwszym i zarazem koronnym startem – 100m. st. motylkowym. Nigdy nie spotkało mnie coś takiego. Nie mogłem spać, jeść, pić. Zemdlałem w trakcie brania prysznica. W kilka godzin schudłem ze 2-3 kilo. Na szczęście choroba, choć intensywna, była bardzo krótka i następnego dnia wystartowałem już na pięćdziesiątkę dowolnym.
A.L.: W sprincie na pięćdziesiąt dowolnym przegrałeś jedynie z Iharem Boki, 23-letni Białorusin jest dominatorem w klasie S13. Jak działa na Ciebie rywalizacja z takim zawodnikiem?
K.R.: Chyba nie działa w ogóle. Głównie dlatego, że między nami nie wywiązała się żadna rywalizacja. Jego przewaga wyniosła dwie sekundy. Na tym dystansie to przepaść. Mam jednak nadzieję, że z roku na rok będę się poprawiał tak jak przez te ostatnie dwa sezony i w Tokio naprawdę będę w stanie wyrwać Iharowi jakieś złoto.
A.L.: Joanna Mendak dla naszego serwisu, powiedziała, że ,,podczas takich imprez jak mistrzostwa świata i Europy czy igrzyska paraolimpijskie liczą się przede wszystkim miejsca na podium. Kibice po latach nie będą pamiętać, jak liczna była obsada zawodów, albo jaki czas uzyskał zwycięzca” (Wywiad z Joanną Mendak dostępny jest tutaj). Jakie są Twoje odczucia związane z nieobecnością dużej grupy pływaków na MŚ w Meksyku?
K.R.: Są kibice i jesteś też ty ze swoim własnym sumieniem i ambicjami. Asia jest już bardzo utytułowaną zawodniczką, szczyt swojej formy i kariery ma za sobą. Inne jest podejście zawodników młodszych, którzy wciąż się poprawiają. Dla mnie wynik pozostaje nadal kwestią nadrzędną. W momencie, kiedy wiem, że nie zbliżyłem się jeszcze do swoich szczytowych możliwości (w sensie czasowym), medal jest sprawą dużo mniej ważną. Tym bardziej, że tak jak wspomniałeś, w Meksyku nie wystartowało wielu zawodników. Chcąc być szczerym muszę przyznać, że wśród nich byli ci, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa uniemożliwiliby mi stanięcie na podium.
A.L.: Jak wygląda sprawa zabezpieczenia finansowego Twoich przygotowań do kolejnych imprez. Czy brak odpowiedniej liczby zawodników, pozwoli Ci otrzymać stypendium?
K.R.: Na stypendium ministerialne nie mam, ani ja ani żaden z pozostałych medalistów, co liczyć. Nie wiem, czy w Polsce, w tej kwestii zmieni się coś w najbliższych latach. Drogi są dwie. Jedna to walka, według mnie – walka z wiatrakami. Druga zaakceptowanie tego, że w ministerstwie siedzą ludzie, którzy zawsze będą przykładali do sportu paraolimpijskiego kryteria i miary sportu pełnosprawnych. Ja mam swoje treningi, studia i milion innych rzeczy, którymi się zajmuję. Do tego rozkręcamy działalność Stowarzyszenia Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych „Niepokonani”, w czym aktywnie uczestniczę. Nie mam czasu na pisanie podań, listów i odwołań. Zresztą z moim temperamentem skończyło by się na tym, że tylko ,,obraziłbym” masę ludzi, których obrażać jest posunięciem niedyplomatycznym. Jeśli chodzi o starty w zawodach, to związek nie zabezpiecza wystarczającej ich ilości, choć z tego co wiem, to bardzo się tam starają. Nie jest możliwa pełna profesjonalizacja, jeśli centralne akcje szkoleniowe zaczynają się w drugim kwartale roku. Często trzeba jeździć za własne pieniądze i tak miało być też w przypadku wyjazdu czterech zawodników na Mistrzostwa Świata, w tym medalistów! Na szczęście mam wsparcie finansowe z gminy, w której mieszkam, z miasta i z Urzędu Marszałkowskiego. Dodatkowo znaleźli się ludzie, prywatne firmy, które wspierają działalność naszej sekcji. To jest świetne. Tym bardziej, że są to osoby naprawdę zainteresowane, w jednej z firm organizowaliśmy nawet spotkanie z prezentacją na temat sportu paraolimpijskiego.
A.L.: Masz 21 lat, przygoda z pływaniem zaczęła się dla Ciebie w wieku ośmiu lat w Starcie Wrocław, pływanie stało się zapewne elementem życiowej rutyny, czy zdobyte medale sprawiły, że motywacja jest jest jeszcze większa?
K.R.: Przez ostatnie kilka lat motywacji nie było w ogóle. Starty poza granicami kraju zacząłem w 2016 roku, wtedy dostałem międzynarodową klasę startową. Nie ma co ukrywać, baliśmy się wcześniej jechać na klasyfikację. Mój wzrok cały czas się pogarsza, a kryteria klasyfikacji nie były dla nas do końca jasne. W Szczecinie, gdy podszedłem do niej pierwszy raz… była to najbardziej stresująca sytuacja w moim życiu. 10 lat pracy, przyjaźni i wyjazdów mogło się zawalić w 10 minut. Mój klubowy kolega, który widział ode mnie gorzej nie dostał klasy startowej. Mijaliśmy się na wejściu do gabinetu. Wtedy poczułem całkowitą rezygnację, wszystkie emocje puściły. Jednak choroby oczu (nieoperacyjny oczopląs, astygmatyzm) i progresywność wady zadecydowały o przyznaniu mi klasy. To było niesamowite. Przez kilka lat patrzyłem, jak moi koledzy i koleżanki (z których wielu zaczynało pływać później ode mnie) dostają co roku powołania, jeżdżą na imprezy międzynarodowe, a ja w tym czasie zdobywałem sobie medale mistrzostw Polski i zawodów mikołajkowych. Nie deprecjonując oczywiście ani jednych ani drugich, moje ambicje sięgały trochę wyżej. Teraz jest zupełnie inaczej. Trener śmieje się, że ostatni rok, to tak naprawdę pierwszy porządnie przepracowany w mojej karierze.
A.L.: Cały czas startujesz i trenujesz w Starcie Wrocław. Jak układa Ci się Twoja współpraca w tym klubie oraz z trenerem?
K.R.: Teraz współpraca z Wojtkiem Seidlem układa się świetnie, w porównaniu do dołów komunikacyjnych, w które wpadaliśmy… Nasze temperamenty się gryzą. O naszych kłótniach… wojnach można by napisać niezłą książkę. Na rok nawet zakończyliśmy współpracę. To znaczy on ją zakończył. Trenowałem wtedy u Mirka Fica, drugiego trenera naszej sekcji. Zawsze było bardzo dużo emocji. Myślę, że klęska (nie bójmy się tego słowa) reprezentacji w Rio i odejście Oliwii Jabłońskiej mocno Wojtka przybiły. Chyba nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego, nie w taki sposób. Nie z tym wszystkim co zawdzięczamy Wojtkowi i wrocławskiemu startowi. Po Meksyku, a raczej po tym sezonie, zyskałem ogromne pokłady motywacji, on chyba też. Mam nadzieję, że czeka nas wiele lat owocnej współpracy.
A.L.: W swojej klasie niepełnosprawności S13 startujesz i w żabce, stylu dowolnym, pojawia się styl zmienny, wcześniej na igrzyskach paraolimpijskich, pływałeś 100m st. motylkowym. Jak odnajdujesz się w takiej „wszechstronności”, gdzie Kamil Rzetelski czuje się obecnie najlepiej?
K.R.: Kamil Rzetelski lubi, żeby było krótko, a najlepiej, żeby za bardzo się nie zmęczyć. Moje parcie w stronę pięćdziesiątki zawsze gryzło się z parciem trenera do setki motylem i dwustu zmiennym. Żaba była eksperymentem, który miał dać pewien, konkretny rezultat w postaci wyjazdu na igrzyska. Udało się, później żaba ,,siadła”. Jesteśmy obaj zdecydowani żeby trochę się ograniczyć w tej ,,pseudowszechstronności”. Mówię pseudo, bo w moim przypadku było trochę tak, że zamiast robić dwie rzeczy świetnie robiłem sześć kiepsko. Podjęliśmy decyzję, żeby trochę się wyspecjalizować. Ten sezon przebiegnie pod znakiem sprintu – pięćdziesiątki dowolnym i setki motylem.
A.L.: W perspektywie Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio, gdzie widzisz się za kilka lat?
K.R.: Nie potrafię wybiegać myślą tak daleko. Oczywiście mam jakieś długoterminowe marzenia ale nie chcę ich zdradzać. Na razie skupię się na treningu do mistrzostw Europy, później do mistrzostw świata w Malezji. Do tego czasu chciałbym też mieć zrobiony licencjat…
A.L.: Co pomaga Ci się skupić przed startem, jak radzisz sobie ze stresem na ważnych imprezach, jak on na Ciebie wpływa?
K.R.: Nie jestem autorytetem w tej dziedzinie. Są dystanse, które okropnie mnie spalają. Generalnie – im dłuższy tym gorzej dla mojej głowy. Za to świetnie potrafię skupić się na sprintach. Stres jest u mnie wywołany raczej samym faktem startu niż rangą imprezy. Potrafiłem spalić się psychicznie przed dwieście zmiennym na mistrzostwach Polski, a na igrzyskach popłynąć pięćdziesiątkę na totalnym chilloucie. Na ogół po prostu próbuję przekonać samego siebie, że wystarczy, żebym popłynął na tyle, na ile jestem przygotowany.
A.L.: Czasy na poszczególnych dystansach są coraz lepsze, czy wyznaczasz sobie kolejne bariery czasowe, czy w związku z medalami na MŚ, wprowadzasz jakieś zmiany w treningu, aby rezultaty były jeszcze lepsze?
K.R.: Tak, jak mówiłem jestem teraz zmotywowany do pracy jak nigdy wcześniej. Ponadto będziemy pracować więcej nad tym co lubię i co bardziej mi pasuje. Na pewno w tym sezonie czeka mnie więcej czasu spędzonego na siłowni. Cele mam bardzo ambitne. Wierzę, że zrealizuję je choć w części.
A.L.: Przed nami rok 2018. Jakie cele stawiasz sobie w nowym sezonie, w którym to czekają na Ciebie mistrzostwa Europy w Dublinie?
K.R.: Nie powiem nic ponadto, że są one naprawdę ambitne. Nie lubię rzucać słów na wiatr, a jeszcze bardziej nie lubię, gdy wypomina mi się niezrealizowanie jakichś założeń. Mogę powiedzieć, że są to po prostu cele czasowe na konkretnych dystansach.
Czytaj także: To za ich sprawą 2017 rok był wyjątkowy! Paraolimpijski przegląd sportowych wydarzeń w liczbach.
————
Fot.: IPC.