W piątek biało-czerwoni wylecieli do Pjongczangu, gdzie za sześć dni rozpoczną się XII Zimowe Igrzyska Paraolimpijskie. W gronie szczęśliwców, którym Prezydent RP wręczył olimpijskie przepustki, znalazł się także Witold Skupień. Dla naszego srebrnego medalisty ubiegłorocznych mistrzostw świata w biegu sprinterskim będą to drugie w karierze igrzyska.
Paulina Królak: Tegoroczny sezon startowy w zawodach Pucharu Świata zakończył Pan dwiema szóstymi lokatami oraz trzecim miejscem, co w klasyfikacji generalnej PŚ w biegach narciarskich przełożyło się na piątą pozycję. Jak na szybko podsumowałby Pan te trzy starty oraz finalnie cały miniony sezon (w ujęciu także biathlonowym)?
Witold Skupień: Z wielu względów biathlon jest dla mnie tylko przygotowaniem do startów w biegach, treningiem, sprawdzeniem formy. Nie startuję w nim często, stąd też nie liczę na wysokie miejsca. Starty, w których byłem dwukrotnie szósty, czyli sprint i 10 km stylem łyżwowym, są moimi ulubionymi konkurencjami. Na nie zawsze liczę najmocniej i najbardziej się nastawiam. Szóste lokaty są dobre, choć nie ukrywam, że po tych biegach spodziewałem się nieco więcej. Natomiast trzecie miejsce w biegu długim było bonusem i zarazem przełamaniem w stylu klasycznym w tym sezonie. Przyłożyłem się bardzo do ‘klasyka’ w tym roku, czułem że będzie postęp, wcześniejsze starty nie układały się jednak tak, jakbyśmy tego chcieli. Wynika to z faktu, że jest to bardzo wymagająca sprawa posmarować narty na tyle mocno, żebym bez kłopotów wybiegł podbieg i w miarę szybko go zjechał. Szczególnie, że nie mam kijów. W końcu smarowanie wyszło nam perfekcyjnie, narty były idealnie zbalansowane i finalnie przełożyło się to na trzecią pozycję.
P.K.: Stanisław Ślęzak, znany w Nowym Sączu trener, opowiadał mi przed trzema tygodniami, że do biegów narciarskich trafił Pan przypadkiem, robiąc prawo jazdy u Mariana Damiana, przed laty medalisty zimowych igrzysk paraolimpijskich. Jak wyglądały Pana początki z tą dyscypliną, co było najtrudniejsze?
W.S.: To prawda. Po pół roku od spotkania z panem Marianem Damianem byłem już na pierwszym obozie z kadrą w zastępstwie za nieobecną zawodniczkę. Początki były takie, że ledwo stałem na nartach i sukcesem było przeczołgać się 200 metrów bez tzw. „gleby”. Najtrudniejsze było okrutne zmęczenie i to, że biegałem kompletnie bez żadnego stroju – w kurtce i kalesonach. Na następny obóz już się przygotowałem i zakupiłem sobie własny strój 😉
P.K.: Czy wcześniej, zanim zaczął Pan swoją przygodę z bieganiem, uprawiał Pan jakąś inną dyscyplinę?
W.S.: Byłem dosyć aktywny. Grałem w piłkę w lidze okręgowej w lokalnym klubie. Czasami również zdarzało mi się wyjść, by pobiegać.
P.K.: W dzisiejszych czasach zawodników biegających na nartach charakteryzuje wszechstronność (od sprintów po biegi długie), choć zdarzają się też wyjątki. Czy jest jakaś różnica w przygotowaniach do każdego z tych dystansów?
W.S.: Oczywiście jest różnica i to spora. Jednak zdarzają się zawodnicy, którzy liczą się na każdym dystansie. Uważam, że każdy dobry sprinter powinien pobiec przynajmniej bieg średni na równie wysokim poziomie.
P.K.: Pamięta Pan ten moment, kiedy bieganie na nartach przestało być już tylko formą rehabilitacji, a stało się sposobem na życie?
W.S.: Dla mnie od początku nie była to forma rehabilitacji. Chciałem i dążyłem do tego, żeby dobrze biegać już od pierwszego treningu na biegówkach. Spodobało mi się to, dosyć szybko przyszedł sukces w sztafecie na igrzyskach w Soczi wraz z Kamilem Rośkiem (panowie w sztafecie 4×2,5 km zajęli wówczas sżóstą pozycję – przyp. red.). Wywalczone wtedy stypendium pozwoliło w pełni poświęcić się sportowi, bez innych problemów na głowie, takich jak np. praca.
P.K.: Czy bliscy namawiali Pana za pójściem w sport wyczynowy, czy raczej starali się od tego pomysłu odwieść?
W.S.: Na początku nie wszyscy byli optymistycznie nastawieni, ponieważ miałem pracę, która z czasem zaczęła schodzić na drugi plan. Kiedy bliscy dostrzegli moje zaangażowanie w to, co robię, zaakceptowali mój wybór i teraz mocno mnie wspierają.
P.K.: Zimowe igrzyska w Pjongczangu będą Pana drugimi w karierze. Jakie rezultaty osiągnięte w Korei będą Pana oraz sztab trenerski w stu procentach satysfakcjonowały? Z którą z rozgrywanych konkurencji wiąże Pan największe nadzieje?
W.S.: Tak, są to drugie moje igrzyska. Najlepszym moim miejscem w Soczi była 18. lokata w sprincie, więc oczywistym jest, że chcę tę pozycję poprawić, szczególnie, że w ciągu dwóch ostatnich sezonów wypadłem z pierwszej dziesiątki zaledwie dwukrotnie. Wciaż jednak trzeba mieć na uwadze fakt, że są to igrzyska i każdy zawodnik przygotowuje się tylko pod tę imprezę. Nie nakładam na siebie niepotrzebnej presji. Jeżeli wszystko zagra idealnie, czyli trafię z formą, będę miał dzień konia, narty zostaną przygotowane bardzo dobrze, a przy tym dopisze mi trochę szczęścia, to liczę na bardzo dobry bieg, który powinien się przełożyć na taki sam wynik.
P.K.: Na trasach w Pjongczangu zobaczymy także Pana klubową koleżankę, Iwetę Faron. Jakich rad udzieliłby Pan swojej młodszej koleżance, która w Korei zanotuje paraolimpijski debiut?
W.S.: Przede wszystkim musi się cieszyć tymi igrzyskami i czerpać z nich wszystko, co najlepsze. To niepowtarzalna impreza, która odbywa się niestety raz na cztery lata. Iweta zbierze doświadczenie i będzie chciała wrócić. Osobiście uważam, że jest to dziewczyna z ogromnym talentem, dużo większym niż ja. Już teraz stać ją na sprawienie niespodzianki.
P.K.: Ubiegłoroczny rok okazał się przełomowym, jeśli chodzi o rozwój Pana sportowej kariery. Podczas mistrzostw świata w niemieckim Finsterau sięgnął Pan po srebrny krążek. Czy ten medal zmienił coś w Pana życiu?
W.S.: Dzięki temu medalowi mam większe stypendium. Mogę więcej pieniędzy przeznaczyć na przygotowania do sezonu, co pozwoli mi stać się lepszym zawodnikiem.
P.K.: Czy po tym srebrnym medalu mistrzostw świata odczuwa Pan większe zainteresowanie swoją osobą ze strony mediów?
W.S.: Żadnego zainteresowania. Powiedziałbym nawet, że jest ono mniejsze niż przed igrzyskami w Soczi. Chyba, że wtedy inaczej to odczuwałem. Nie przejmuję się tym jednak w żaden sposób. Jest mi to nawet na rękę, bo bardziej mogę się skupić na treningach.
P.K.: Jak wygląda w Polsce kwestia sponsoringu sportów zimowych uprawianych przez osoby niepełnosprawne? Może Pan liczyć na wsparcie sponsorów czy raczej zmuszony jest radzić sobie sam?
W.S.: Nie narzekam, bo jak wcześniej wspominałem, mam za co aktualnie trenować. Poza tym w sezonie olimpijskim zawsze przewidziany jest większy budżet na przygotowania i te najpotrzebniejsze rzeczy są zapewnione.
P.K.: W trakcie zimowych igrzysk paraolimpijskich w Pjongczangu przeprowadzone będą wybory do Rady Zawodników Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego. Jedną z osób branych pod uwagę jest właśnie Pan. Z jakimi dodatkowymi obowiązkami wiązałoby się pełnienie tej funkcji?
W.S.: Przede wszystkim jestem zaszczycony, że zostałem wybrany przez Polski Komitet Paraolimpijski jako kandydat na to stanowisko. Nie jestem zorientowany dokładnie, jak to wszystko wygląda od praktycznej strony. Wiem jedynie, iż wiąże się to z kilkoma wyjazdami w roku na spotkania, rady zawodnicze Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego.
Czytaj także: Iweta Faron: Mój cel? Zmieścić się w pierwszej szóstce igrzysk paraolimpijskich.
————
Fot.: Robert Szaj/Polska Fundacja Paraolimpijska.