Zdobywała medale na mistrzostwach świata i Europy, w kadrze lekkoatletycznej sprinterów przez lata była jednym z mocnych ogniw. Kiedy Małgorzacie Ignasiak przytrafiła się ciężka kontuzja eliminująca ją z treningów i sportowej rywalizacji, szukała dla siebie aktywności, która pomogłaby jej wypełnić tę pustkę. Postawiła na balet, choć na początku z dużą rezerwą podchodziła do tego pomysłu. Ukoronowanie wielogodzinnych prób i przygotowań stanowi spektakl „Łabędzie”, do którego została zaangażowana, a wraz z nią kilkanaście równie wspaniałych i inspirujących osób ze wzrokową niepełnosprawnością.
Paulina Królak: Na początku miesiąca definitywnie postanowiłaś pożegnać się z wyczynowym sportem. Łza kręci się w oku, że to już koniec? Jak długo dojrzewałaś do podjęcia takiej decyzji?
Małgorzata Ignasiak: Niejedna łza zakręciła się w moim oku na myśl, że to koniec przygody. Wcześniej bardziej z żalu, czasami z bezsilności, teraz z sentymentem. Planowanie zakończenia kariery rozpoczynałam w życiu kilkukrotnie. Najpierw po liceum, potem stwierdziłam, że może po studiach, a gdy skończyłam studia, to postanowiłam, że połączę pracę z treningiem i przeciągnę tę przygodę do trzydziestki. Ostatecznie wyszło zupełnie inaczej. Gdy w 2019 roku doznałam kontuzji przyczepu mięśnia dwugłowego, nie miałam jednak w głowie pomysłu na zakończenie kariery, ale od tego się zaczęło. Przychodziło to stopniowo, z każdą próbą powrotu na bieżnię i kolejnymi wizytami u ortopedy i fizjoterapeutów coraz częściej taka myśl się pojawiała. Wiedziałam, że mogę wrócić na chwilę, pojechać na mistrzostwa Polski i powalczyć o medale, ale zaraz później ból znów by wrócił, a wraz z nim kolejne drogie wizyty u fizjoterapeuty i wyjazdy do lekarza do Warszawy. Trener kilka miesięcy temu zadał mi pytanie: „Gosia, chcesz jeszcze wrócić? Myślisz, że wrócisz? Wiem, że Ciebie nie interesują medale mistrzostw Polski”. Trener ma zawsze rację, bo jeśli coś pokocham, to chcę się w to zaangażować maksymalnie i nie interesuje mnie minimum. To dało mi dużo do myślenia. Wybrałam dzień na spotkanie z trenerem, podarowałam mu drobny prezent i z nutką zadumy, ale i dużym spokojem pożegnałam się ze sportem. Muszę dodać, że przez te wszystkie lata (od 2009 roku) miałam przez chwilę chęć trenowania zawodowo, jednak to nie był świat dla mnie. Przede wszystkim to pasja, przygoda, ludzie, uczucia i emocje.
Z czego jesteś dumna najbardziej, mając za sobą tak wiele intensywnych i obfitujących w sportowe sukcesy sezonów?
Kiedyś bez namysłu odpowiedziałabym, że któreś z wyższej rangi zawodów i zdobytych tam medali. Teraz, patrząc wstecz na te kilkanaście lat, mam zupełnie inne spojrzenie. Najbardziej jestem dumna z tego, że trenując minimum sześć razy w tygodniu, wyjeżdżając prawie co miesiąc na ok 10 dni na obozy, ukończyłam studia na politechnice, obroniłam tytuły inżyniera oraz magistra, udowadniając przede wszystkim sobie, że mogę nie widzieć, co jest wyświetlane na slajdach podczas wykładów, mogę odrabiać laboratoria, pisać poprawki w innych terminach, ale nie zatrzyma mnie to przed wylotem na mistrzostwa świata w lekkiej atletyce. Oczywiście, każdy sportowiec ma podobne doświadczenia, z tym, że długo nie wierzyłam, że sobie poradzę. Sportowo natomiast najbardziej jestem dumna z każdych zawodów. Czasem patrzę z lekkim niedowierzaniem, że mogłam reprezentować Polskę na zawodach rangi mistrzowskiej na arenie międzynarodowej.
Zanim na dobre rozstałaś się z lekkoatletyką, poszukiwałaś dla siebie nowych wyzwań, aby wypełnić pustkę, która pojawiła się, gdy doznałaś kontuzji. Skupmy się teraz na balecie oraz przygotowaniach do sztuki „Łabędzie” inspirowanej „Jeziorem łabędzim” Piotra Czajkowskiego. Skąd w Twojej głowie zrodził się pomysł, aby spróbować właśnie tej formy tańca?
To przyszło samo. W życiu przytrafiają mi się dziwne, ale w sensie pozytywnym, rzeczy. Szukałam dość luźno czegoś nowego, myślałam o tańcu towarzyskim, ale nie mogłam się zgrać z kolegą. W Internecie natrafiłam na ogłoszenie Teatru Wielkiego w Poznaniu o prowadzonych przez nich warsztatach tańca dla osób z dysfunkcją wzroku. Nie doczytałam, że chodzi o balet. Spodobało mi się, że są to zajęcia skierowane do osób z podobnymi do mnie problemami. Pomyślałam: „Super! Nie będę musiała się tłumaczyć, że widzę, jak widzę!”. Na spotkaniu, dla mnie pierwszym, poznałam choreografa Tobiasza Sebastiana Berga, który opowiedział mi o swoim pomyśle „przełamania” sztywnej formy baletu i otwarcia polskiej opery na nowe. W tym momencie powiedziałam, że pomyliłam zajęcia, chciałam przyjść na warsztaty tańca, a nie balet. Tak, okazało się, że nie doczytałam ogłoszenia, ale nowa przygoda właśnie się rozpoczęła. Nie byłam w pełni przekonana, czy nadaję się do tego i gdyby nie poznani tam ludzie, pewnie bym się wycofała.
Nikt w Polsce nie podjął się dotąd próby zaangażowania do sztuki baletowej osób z niepełnosprawnością wzroku. Od razu podeszłaś do tego pomysłu z entuzjazmem, czy może jednak w głowie miałaś całą masę wątpliwości?
Myślę, że w Polsce nikt dotąd nie podjął się takiego tematu na taką skalę. Długo nie byłam przekonana do wizji siebie w balecie. Pomysł sam w sobie uważałam i uważam nadal za bardzo dobry i tak też od początku czułam. Moje wątpliwości związane były z tym, czy jestem w stanie nauczyć się baletu, czy nie będzie to zbyt karykaturalne w moim wykonaniu. Nie czułam się tancerką, artystką, aktorką. Inne dziewczyny potrafiły wejść w tę rolę, ja długo nie czułam się w tym komfortowo. Z czasem pojawiły się wątpliwości dotyczące tego, jak zostaniemy odebrani. Zależało nam na tym, aby obyło się bez litości i współczucia. Niektóre wątpliwości się rozwiały, np. dzięki cudownym pracownikom teatru – tym którzy nas uczyli, ale też tym, którzy pomagali dotrzeć na próby czy po prostu obserwowali naszą pracę. Każde słowo wsparcia, pochwały i krytyki dodawały nam pewności siebie i chęci do dalszej pracy.
Kto poza osobami z niepełnosprawnością wzroku został jeszcze zaangażowany do tego projektu? Czym na co dzień zajmują się niewidome i słabowidzące osoby, które wraz z Tobą stały się częścią tej sztuki?
Do projektu zaproszono uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej, którzy poza dysfunkcją wzroku posiadają także niepełnosprawności ruchowe i intelektualne. Warsztaty były dostosowane w taki sposób, by każdy z uczestników mógł się rozwijać, nie tylko fizycznie. Osoby, które brały udział w projekcie, to między innymi dorosłe kobiety, pracujące, mające swoje rodziny, będące dyrektorami (np. Magdalena Orzeszko – Dyrektor Polskiego Związku Niewidomych, Okręg Wielkopolski), dziewczyny dojeżdżające z Wrocławia, obracające się w świecie sztuki, śpiewające na scenie od lat, panie pracujące w Niewidzialnej Ulicy w Poznaniu, ale również bardzo dobra masażystka, czy kobieta, która po wielu latach zakazów od lekarzy mogła spełnić swoje taneczne marzenie i uwolnić artystyczną duszę. Każdy z uczestników miał zupełnie inną historię, trudną i piękną jednocześnie.
Jaka jest główna idea tego projektu? Co poprzez tę sztukę pragniecie powiedzieć światu?
To pytanie skierowane bardziej do pomysłodawcy, Tobiasza Sebastiana Berga. Z mojej perspektywy chcemy pokazać światu, że teatr i balet mogą być otwarte dla wszystkich: aktorów, tancerzy, ale i widzów z niepełnosprawnością (nie tylko wzrokową). Trenowanie i uczenie tańca osób z dysfunkcją wzroku okazało się dość zbliżone. W dodatku poprzez balet można przekazać najróżniejsze historie w najróżniejszej formie przez różne osoby i to jest na równi ciekawe jak forma do tej pory znana.
Kto na co dzień wspierał Was, abyście mogli w dniu premiery mogli błyszczeć na scenie?
Na co dzień w teatrze byli z nami wspaniali ludzie, takie Anioły Stróże. Był choreograf, dramaturdzy, opiekunka projektu, osoby odpowiedzialne za dokumentowanie naszych warsztatów, pani projektantka tworząca nasze piękne kostiumy na podstawie rozmów z nami. Byli też nasi cudowni nauczyciele tańca i ruchu: Wojtek i Natalia – dzięki nim doznałam olśnienia, że nauka ruchów baletowych daje mi dużo satysfakcji i uspokaja. Były też osoby odpowiedzialne za pomoc nam w dotarciu na zajęcia czy wspomagające technicznie już w trakcie warsztatów i prób (każde miłe słowo i butelka wody od Kuby, Juli czy Kasi dodawały nam sił i pozwalały przetrwać też ciężkie chwile). Później poznaliśmy ludzi z garderoby i charakteryzatorni – oni zadbali o to, żebyśmy poczuli się jak profesjonaliści, ale także o to, żeby każdy z nas poczuł się wyjątkowy. Poza tym były osoby odpowiedzialne za scenę, światła. Na części prób i podczas spektaklu towarzyszyła nam pani Magda – akompaniująca nam na fortepianie.
Jak długo trwały przygotowania do premiery? Do czego podczas prób przykładano największą uwagę?
Warsztaty tańca, na które trafiłam, początkowo trwały w czerwcu po kilka godzin w tygodniu. Zajęcia i próby do spektaklu rozpoczęły się natomiast pod koniec sierpnia. Powtarzaliśmy ruchy wyuczone w czerwcu, dokładliśmy nowe, ale przede wszystkim dużo rozmawialiśmy. Mam wrażenie, że do końca września 80% czasu spędziliśmy na pogadankach na temat tego, jak to będzie wyglądało, co chce przekazać choreograf, a co my chcielibyśmy dać od siebie. Musieliśmy się dotrzeć. W czerwcu były trzy grupy, od sierpnia połączyliśmy się i powstały dwie, a od połowy października połączyliśmy się w jedną i w tym składzie złożyliśmy cały spektakl. Próby najpierw odbywały się dwa razy w tygodniu, później trzy, aż przed samym spektaklem pracowaliśmy codziennie po trzy godziny.
Co najbardziej zachwyciło Cię w tej teatralnej otoczce?
Przed wszystkim ludzie. Poza tym nie umiem wybrać czegoś konkretnego, uwielbiam profesjonalne podejście i pełne zaangażowanie. Tym urzekli mnie między innymi nasi nauczyciele, Natalia i Wojtek, ale nie tylko oni, bo każdy, kto z nami pracował, podchodził do tematu profesjonalnie. Nigdy nie czułam się tak wyjątkowo, jak podczas ubierania i malowania przed spektaklami, i gdy dostałam dużo miłych słów tuż przed i po spektaklach od ludzi z nami pracujących na co dzień. Urzekło mnie to, jak długo ludzie mogą bić brawa! Ale także to, jak tyle różnych charakterów może razem współgrać!
Co w trakcie przygotowań okazało się dla Ciebie największym wyzwaniem?
Przełamanie się na próbach i wykonywanie ćwiczeń bez blokady w głowie. Długo wydawało mi się, że wszystko, co robię i jak się poruszam, jest po prostu dziwne, i szukałam potwierdzenia, jak coś powinno wyglądać. Bałam się oceny, zresztą chyba jak każdy. Na koniec zastanawiałam się, jak odbiorą to, co robię, moi bliscy, rodzina, znajomi, dalsi znajomi. Byłam pewna, że usłyszę: „Co ty znowu wymyśliłaś za głupoty?”, „Przecież ty tańczyć nie potrafisz”, „Nie umiesz usiedzieć na tyłku”. To ostatnie faktycznie usłyszałam, ale w pozytywnym kontekście 😉
Czego dowiedziałaś się o sobie podczas pracy przy tym projekcie? Jak sam balet rozwinął Ciebie?
Paradoksalnie dowiedziałam się, ile dały mi lata trenowania sprintu. I nie chodzi tu o przygotowanie fizyczne. Pokazało mi to, że nie tylko podczas sprintu mogę poczuć „flow” i zaangażować się na sto procent. Balet dał mi poczucie spokoju. To, że mogłam na nowo zadbać o perfekcjonizm w ruchu, dla mnie było to piękne. Jakkolwiek to nie brzmi, to odkopałam przy tym swoją artystyczną część duszy. Po dłuższej przerwie poczułam chęć do odkurzenia ołówków i rysowania. Wystąpienie przed publicznością i zatańczenie już bez blokad i strachu przed oceną było bardzo uwalniające. Jeszcze kilka miesięcy temu uznałabym, że to nie ma prawa się wydarzyć.
Jakie uczucia towarzyszyły Ci w dniu premiery – była trema, stres, a może ekscytacja? Czy możesz w jakiś sposób porównać ten stan z emocjami towarzyszącym Tobie podczas zawodów sportowych, na krótko przed ruszeniem z bloków startowych?
Emocje były porównywalne do tych na zawodach, ale sprint ma to do siebie, że jest szybki i w moim wypadku trwał około 13 sekund na 100 metrów i 26 sekund na 200 metrów. Chwila w blokach jest zawsze na koncentrację, ostatni oddech i gotowość… szybki pierwszy krok i później już niech się dzieje! Spektakle potraktowałam szczerze mówiąc podobnie. Wdrożyłam sobie rutynę przedstartową (w miarę możliwości). Na początku spektaklu mamy taką scenę, gdy wszyscy „śpimy” – to był dla mnie czas w bloku (trwający prawie 15 minut!). A później niech się dzieje, co mam wyuczone podczas treningów/prób, musi teraz zadziałać. Mimo wszystko stres był duży. Były sytuacje, gdy zatrzęsły mi się z emocji nogi czy ręce. Bałam się pomyłki, ale też swojej reakcji na pomyłkę, czy zachowam trzeźwy umysł i zaimprowizuję. Przed premierą mieliśmy otwartą próbę generalną z pełną widownią. Wtedy był większy stres. Dostałam w międzyczasie rady, że najważniejsze jest skupienie na swoim zadaniu i pominięcie myśli o tym, co robi i jak zachowuje się widownia. Proste, ale tego się właśnie trzymałam.
Jakie były reakcje publiczności, która przybyła do Teatru Wielkiego, aby na żywo obejrzeć Was spektakl?
Odbyły się trzy spektakle dzień po dniu. Nie wiem, jak to było w trakcie spektaklu, nie wyłapałam tego za bardzo. Za każdym razem jednak reakcja „po” była inna. W piątek ludzie długo bili brawo, wstali z miejsc, kłanialiśmy się trzy razy, dostawaliśmy pytania od publiczności oraz drobne prezenty i kwiaty. W sobotę było podobnie, ale nie było już czasu na pytania publiczności. W niedzielę brawa były długie, ale ludzie nie wstali. Do niektórych koleżanek podchodzili ludzie i gratulowali, dziękowali za wywołane emocje.
Czy sztuka ta była dostępna dla wszystkich?
Tak, podczas spektaklu była dostępna profesjonalna audiodeskrypcja. Każdy, kto jej potrzebował, dostawał specjalne słuchawki. Na początku spektaklu opis scenografii jest słyszalny przez widzów. Ponadto budynek Teatru Wielkiego jest dostosowany dla osób poruszających się na wózkach i takie osoby również pojawiły się na widowni.
Jakie są Twoje/Wasze najbliższe plany? Teatr i balet to jednorazowa przygoda, a może jest szansa na to, aby sztukę „Łabędzie” można było obejrzeć też w innych miejscach w Polsce?
Nie planuję wielkiej kariery tancerki, jest to niesamowita przygoda, takie wejście jakby w jakąś bajkę. Sam pomysł i walka o dostępność opery i wejście niepełnosprawnych aktorów i tancerzy na deski teatralne jest genialny i to chciałabym pielęgnować. Jednak bez promocji i kolejnych spektaklów zbyt wiele osób o nas nie usłyszy, nie będziemy mogli przekazać wartości, jakie niesie ten pomysł. Można na nas głosować w konkursie FEDORA – to międzynarodowy konkurs z dziedziny sztuki teatralnej. Jesteśmy w pierwszej trójce w dziedzinie edukacji. Równocześnie z decyzją jury na platformie FEDORA można wpłacić pieniądze na rozwój naszego projektu [kliknij TUTAJ, aby wesprzeć] – płatność jest w euro, co może przerażać, ale nie jest potrzebne konto walutowe. Uruchomiliśmy również zbiórkę w złotówkach na stronie zrzutka.pl [kliknij TUTAJ, aby wesprzeć], która pozwoli nam na rozwijanie projektu i być może jakąś trasę po Polsce i Europie. Nie chciałabym się za szybko żegnać z Łabędziami. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, a to może być dopiero początek. Dodatkowo w warsztatach i spektaklu wzięły udział osoby o wyjątkowej osobowości, a które nie miały wcześniej szansy na wyjazdy zagraniczne, bo ich niepełnosprawność nie pozwala na swobodne przemieszczanie się. Takie dodatkowe warsztaty z tańca i zabranie wszystkich do nowych miejsc stanowiłyby dużą wartością dodaną naszego projektu.