Michał Dąbrowski był… czas przeszły ledwo przechodzi mi przez gardło, gdy mówię o kimś, kto jeszcze przed chwilą w Paryżu zdobywał medale igrzysk paralimpijskich. Jeśli jednak już zbieram się do tego, by powiedzieć, kim dla mnie był Michał Dąbrowski, to nauczycielem pokory. Nie fałszywej, która nieustannie umniejsza sobie i swoim osiągnięciom – tylko takiej, w której widać było rozumienie własnej wartości. A jego wyniki wielokrotnie przypomniały mi, jak niewiele wciąż wiem o sporcie i życiu.
Lekcja pierwsza – prawo serii nie działa
Pisanie o sporcie to dziwna profesja. Łatwo można dać ponieść się urokowi rozmaitych narracji, a zwłaszcza „prawa serii” – skoro coś stało się raz, drugi i trzeci, to będzie się działo dalej, dopóki warunki nie zmienią się diametralnie. W 2021, w przededniu igrzysk w Tokio cała parasportowa Polska żyła przede wszystkim rywalizacją Grzegorza Pluty i Adriana Castro w szabli – teść i zięć wielokrotnie walczyli o najwyższe laury, m.in. pojedynkowali się o brąz igrzysk w Rio. Wiadomo też było, że to oni pojadą reprezentować Polskę na igrzyska paralimpijskie – każdy kraj w danej kategorii i broni mógł wysłać jedynie dwóch zawodników.
Przed igrzyskami w Tokio szermierze mieli olbrzymią pandemiczną przerwę i na planszach spotkali się w międzynarodowym gronie de facto raz – na lipcowych zawodach Pucharu Świata o Szablę Kilińskiego w Warszawie. I tu nagle pojawia się Michał Dąbrowski. Nie znikąd – miał już za sobą debiut na MŚ w Korei w 2019, ale zajął tam miejsca w drugiej dziesiątce. A teraz nagle triumf? W Pucharze Świata?
A jednak stało się – Michał szedł przez drabinkę jak burza. W finale, jak gdyby nigdy nic, odprawił z kwitkiem Aleksandra Kurzina z Rosji, wygrywając 15-8. Rosjanin był tego dnia bardzo mocny – nie dał mu rady w ćwierćfinale faworyzowany Castro, a dał radę Dąbrowski, od początku pojedynku finałowego dyktując swoje warunki. Redaktorka naczelna parasportowcy.pl relacjonuje tamten dzień tytułem „Mazurek dla Dąbrowskiego”, a to niespodziewane zwycięstwo jest pierwszą lekcją pokory, jaką odebrałem od Michała. Bo przecież nie byłoby ono niespodziewane, gdybym uważniej słuchał, co mówią jego trenerzy, a przede wszystkim Stefan Makowski, który talent Michała Dąbrowskiego wielokrotnie sygnalizował już przed Pucharem Świata.
Choć toku kwalifikacji paralimpijskich nie dało się odmienić, a Polskę – z sukcesami – reprezentowali w Tokio Adrian Castro i Grzegorz Pluta, to wiadomo było, że to wkrótce właśnie Michał Dąbrowski będzie pisał ciąg dalszy historii polskiej szermierki na wózkach. I robił to w wielkim stylu. A Grzegorz stał się bohaterem tej historii już z drugiego, trenerskiego planu.
Lekcja druga – spokój i ciężka praca
Jeśli byliście kiedykolwiek na zawodach szermierczych, zwłaszcza w szermierce na wózkach, na pewno dobrze znacie ich charakterystyczną atmosferę. Przechodzenie między planszami, a każda z nich gromadzi mały tłumek gapiów. Chwile koncentracji i momenty rozprężenia między rozgrywanymi akcjami, kiedy przed sędziowskim hasłem „gotowi” każdy drobny element potrafił być rozpatrywany przez zawodników jako burzący ich koncentrację. Szczęk metalu i co chwila wznoszone dramatyczne okrzyki radości. Byle głośniej, byle mocniej, tak by w każdym zdobytym punkcie zaznaczyć rywalowi swoją dominację.
Z Michałem było inaczej. Gdy zdjął maskę – co robił w trakcie pojedynków w porównaniu do innych zawodników niezwykle rzadko – widać było w zasadzie tylko jeden, skoncentrowany na celu wyraz twarzy. Czasami ta koncentracja mieszała się z bólem, czasami ze zmęczeniem – ale niezmiernie rzadko z typową radością, nawet po wygranych zawodach. Ten spokój i kamienna twarz stały się jego znakiem firmowym. Zadziwiał tym rywali w drodze na podium.
A medali było coraz więcej. Na Szabli Kilińskiego – historyczne, biało-czerwone podium w 2022 roku w szabli kat. B, gdzie złoto zdobył Adrian Castro, srebro – właśnie Michał Dąbrowski, a brąz – zbliżający się do końca kariery Grzegorz Pluta. Michał zawalczył jeszcze w szpadzie i też zdobył medal – tym razem brązowy. Jego wszechstronność była absolutnie niespotykana – potwierdził ją ostatecznie, gdy na mistrzostwach Europy w Warszawie zdobył brązowe medale indywidualne w każdej z trzech białych broni. Tacy zawodnicy się niemal nie zdarzają. Ale nie zdarzają się, bo rzadko kiedy pracują tak ciężko jak Michał, który umiał się doskonalić i poznać specyfikę każdej z tych broni. I szabla, i szpada, i floret – na poziomie podium mistrzostw Europy. To wymagało ich doskonałego poznania, pracy z różnymi trenerami, no i przede wszystkim – pracy, pracy i jeszcze raz pracy.
Michał nie był fanatykiem treningów szermierczych, mówił zresztą otwarcie, że nie od razu pokochał tę dyscyplinę sportu, a przed wypadkiem ze sportem nie miał za wiele wspólnego. Ale widział efekty i podążał tą drogą. Tytan pracy i spokoju.
Lekcja trzecia – sport to sport, ni mniej, ni więcej
Gdy w trakcie ślubowania zawodników przed igrzyskami w Centrum Olimpijskim spytałem się, jak się czuje, Michał odparł tylko „A, jakoś”. Nie było w tym bagatelizowania choroby. Jakby nie chciał, by jego droga stawała się bardziej imponująca (albo – w wypadku braku medalu – pełna litości i współczucia) przez to, z czym jeszcze dodatkowo się mierzył. Żeby występ na igrzyskach mówił sam za siebie. Bo przecież gdy już startował w Paryżu, to był w stu procentach skupiony na tym, co dzieje się tam. Nie na tym, że poza planszą ma do pokonania jeszcze raka dróg żółciowych.
Niezmiernie łatwo byłoby wpisać Michała przecież w którąś z narracji, którymi najczęściej opisywane są osoby z niepełnosprawnościami w mediach – superbohaterzy albo cierpiące ofiary. To byłoby naprawdę łatwe – w jego życiu były obecne i cierpienie, i nieprawdopodobne triumfy. Ale on był inny, wszystko robił po swojemu, nawet zbiórkę na leczenie, którą przecież zazwyczaj prowadzi się w cierpiętniczych tonach, robił na swoich warunkach. Tak samo osiągnięcia sportowe traktował po swojemu – ilekroć ktoś próbował go zagadywać w superbohaterskim tonie, ten tylko z lekkim zażenowaniem mówił coś w stylu „Czy ja wiem…” i opowiadał o tym, jak on to widzi. Fachowo opisując, co zadziało się w walkach. Bo jego naprawdę interesowało to, jak taktycznie ją rozegrał, co było jego atutem, a czego czasami zabrakło. Bo to właśnie dzięki temu był medalistą igrzysk.
Bezpośrednio po pierwszym z jego medali w Paryżu, srebrnym medalu w szabli, gdy do złota zabrakło jedynie jednego trafienia przeciwko Yankemu Fengowi, był wypytywany przez dziennikarzy – i o walkę, i o zdrowotną otoczkę. Temat zbiórki na jego trwające wciąż leczenie jakby próbował lekko omijać.
– Jeśli się uda wypromować dzięki temu zbiórkę, to super, jeżeli nie to… cóż, jestem tylko pionkiem na tej szachownicy – mówił nam w mixed zonie.
– Nie gadaj, dzisiaj jesteś królem – odparł attache prasowy reprezentacji paralimpijskiej, Michał Pol.
– Nie – zaprotestował Michał. – Królem bym był, jakbym nie przegrał tego pojedynku. Tak to jestem wicekrólem.
Żegnaj, Wicekrólu. Po takim proteście na większe zaszczyty nie ośmieliłbym się tytułować Cię inaczej.
Zamiast zakończenia
Michał, nie policzę, ile razy zmieniłem w tym tekście formę z „Kiedy walczyłeś…” na „Kiedy Michał walczył…”. Tak jakbym pisał ten artykuł jak list do Ciebie. Wiem, że go już nie przeczytasz. Ale chciałbym, byś wiedział, że jesteś dla mnie mistrzem pokornego życia na swoich zasadach.
Życia, w którym niezmiernie ceniłeś sobie swoje otoczenie i potrafiłeś je docenić. Po obydwu medalach w Paryżu wspominałeś nie tylko swoją rodzinę i wsparcie, które od nich otrzymujesz – o tym mówiłeś dziennikarzom wielokrotnie już wcześniej. Przypomniałeś nie tylko o roli swoich trenerów i fizjoterapeutów i całego sztabu – to oklepany banał wywiadów sportowych, dla wielu sportowców wyuczona formułka, choć było widać, że o Grzegorzu Plucie i Stefanie Makowskim mówisz bardzo, bardzo ciepło. Ale wspomniałeś też o swojej sparingpartnerce Karolinie Strawińskiej. Tak jakbyś istotnie nie chciał pominąć absolutnie nikogo, kto pomógł Ci w drodze na podium.
W naszej pamięci – kibiców, dziennikarzy, ludzi działających wokół parasportu – taki tytan jak Ty jest nie do pominęcia. A że nie byłeś tytanem wielkiego show wokół siebie, tylko pokory, ciężkiej pracy i doceniania ludzi wokół? To już chyba tym lepiej dla wszystkich nas, że to właśnie z takiego wzorca będziemy czerpać. Ja mogę za to tylko podziękować.
____
Fot. Rafał Oleksiewicz/ Polska Fundacja Paraolimpijska/Robert Szaj