Na tatami stoczyła niejeden zwycięski pojedynek. Dziś jest szczęśliwą żoną oraz mamą trójki dzieci, która pomimo napiętego rozkładu dnia wciąż pozostaje wierna swoim pasjom. Wraz z mężem od kilku prowadzi klub ADA JUDO FUN, starając się zaszczepić w młodych adeptach miłość i szacunek do dyscypliny, która w okresie największej aktywności sportowej przyniosła jej złoto oraz brąz mistrzostw Europy. Podopieczni Adriany Dadci-Smoliniec regularnie uczestniczą we współzawodnictwie sportowym. W listopadzie ubiegłego roku podczas rozgrywanych w portugalskim Guimarães mistrzostw świata w judo dla osób z zespołem Downa zawodnicy sekcji „Sport bez Barier”, która bez wątpienia stanowi dumę oraz wizytówkę gdańskiego klubu, aż pięciokrotnie stawali na podium. Szyje czworga z nich przyozdobiły wówczas złote medale. Patrząc na ich niebywałe zaangażowanie w treningi połączone z równie wielkimi ambicjami, możemy być pewni, że to dopiero początek ich wspaniałej przygody.
Paulina Królak: Mistrzostwo Europy 2002, brąz ME wywalczony rok wcześniej, na koncie 10 podiów Pucharu Świata oraz 12 medali seniorskich mistrzostw Polski – to skrótowy przegląd najważniejszych Pani osiągnięć w trakcie zawodniczej kariery. Tę obiecująco zapowiadającą się wspinaczkę po szczeblach drabiny do sukcesu wyhamowała kontuzja, której doznała Pani krótko przed igrzyskami w Atenach. Jak w wieku 25 lat odnalazła się Pani w tej nowej, pozasportowej rzeczywistości?
Adriana Dadci-Smoliniec: Niedawno podczas konferencji „Łączy Nas Sport” miałam okazję pierwszy raz opowiadać o tym, jak zakończyła się moja sportowa kariera. Za każdym razem temat ten wzbudza we mnie dużo emocji. Uważam, że ogromnym błędem było budowanie przeze mnie, ale również osoby, które mnie prowadziły, mojego świata tylko wokół sportu. Mam tu na myśli również strefę psychologiczną. Byłam zaangażowana w trening na 200% i judo było tym, czym oddychałam. Teraz już wiem, że budowanie swego poczucia wartości na podstawie wyników sportowych to bardzo ryzykowna sprawa. I nie chodzi tu o arogancję, ale takie przekonanie, że ta ciężka praca ma sens. Bo gdy kończą się sukcesy i przychodzi porażka, to łatwo można się zagubić bez mądrego wsparcia. Ja właśnie doświadczyłam takiego totalnego załamania. Oczywiście wiele z tamtego okresu wyniosłam, ale musiałam sporo przepracować tematów, nim zaczęłam czerpać ze swych doświadczeń. Wracając do pytania, jak w wieku 25 lat odnalazłam się w pozasportowej rzeczywistości, odpowiadam: nie odnalazłam się. W tym czasie bardzo pomógł mi mój chłopak (teraz mąż), który po prostu był, słuchał i dał się wypłakać. Potem stwierdziłam, że trzeba iść dalej. Troszkę to trwało, zanim na nowo odnalazłam swój cel.
W obliczu świetnej dyspozycji, jaką prezentowała Pani w czteroleciu poprzedzającym Ateny 2004, występ na igrzyskach olimpijskich mógł okazać się rozczarowaniem (skończyło się na 1/8 finału – przyp. red.). Czy nie dopada Pani czasem takie poczucie żalu bądź smutku, że na tatami mogła zdziałać zdecydowanie więcej?
Faktycznie ten czas przed Atenami był moim najlepszym okresem rozwoju jako zawodniczki. Był sezon startów, gdzie szłam jak burza. Brązowy medal z mistrzostw Europy w 2001 roku stanowił dla mnie taki sygnał: „naprawdę jestem mocna”. Sukcesy dają dużą dawkę motywacji do dalszej pracy i tak też było w moim przypadku. Zdobycie mistrzostwa Europy rok później w Mariborze było właśnie tym ułamkiem szczęścia, o jakim marzą sportowcy. Odczuwasz radość i niedowierzanie, a jak w tej walce pokonujesz swoją odwieczną rywalkę, wyśmienitą Holenderkę Edith Bosch, to smak tego zwycięstwa staje się jeszcze bardziej intensywny! Kolejne wygrane w Pucharach Świata dawały mi mocną pozycję w mojej kategorii wagowej – w roku olimpijskim byłam liderką rankingu światowego. Przyszedł jednak moment, gdy moc opadła. Na kolejnych zawodach przegrałam rywalizację, a na mistrzostwach kontynentu odbywających się trzy miesiące przed igrzyskami olimpijskimi doznałam kontuzji. Teraz wiem, że oprócz kontuzji w tym roku przed igrzyskami dopadł mnie jakiś dziwny lęk i brak pewności siebie w różnych obszarach życia. Myślę, że ten lęk połączony z kontuzją zaważyły o mojej przegranej w Atenach. Czułam ogromne rozczarowanie tym wynikiem, a przede wszystkim sobą. Nie rozumiałam, co się stało z tą zawodniczką z pierwszych miejsc rankingu światowego: gdzie podziała się forma, gdzie moja wrodzona waleczność i wreszcie – gdzie efekt tych wszystkich ciężkich treningów.
W judo o potencjalnej wygranej bądź przegranej decydują ułamki sekund. Przekonał się o tym podczas igrzysk w Atenach Robert Krawczyk, który na pięć sekund przed końcem walki z Ukraińcem Romanem Gontiukiem jedną nogą był w wielkim finale. Zamiast medalu pozostał ogromny niedosyt i piąte miejsce. Takie przegrane dotykają sportowca najmocniej, zwłaszcza gdy miało się przewagę nad przeciwnikiem. Co za każdym razem wynosiła Pani dla siebie z takich pojedynków?
Pamiętam tę walkę Roberta i to poczucie żalu, że nie można cofnąć czasu. Jestem ciekawa, jak z perspektywy lat ocenia to sam Robert Krawczyk. Mnie judo nauczyło przede wszystkim pokory. Nigdy nie możesz lekceważyć przeciwnika ani pozwolić sobie na dekoncentrację choćby na jedną sekundę walki. Ta sekunda kosztuje bowiem często przegraną. Porażki nauczyły mnie tego, że jest to chwilowy stan i trzeba myśleć o nich jak o lekcjach do nadrobienia. Niestety nie zawsze tak do tego podchodziłam jako zawodniczka. W moim przypadku zdecydowanie za dużo było w tym ambicji, a za mało dystansu.
Dlaczego zdecydowała się Pani postawić na tę właśnie dyscyplinę?
Wybór dyscypliny był przypadkowy, oprócz judo trenowałam tez jazdę konną. Myślę, że na pierwszym etapie (zaczęłam trenować, mając 8 lat) zdecydowały względy towarzyskie. To właśnie na zajęciach z judo miałam najlepszą koleżankę, z którą na początku trenowania więcej przegadałyśmy czasu na macie niż faktycznie ćwiczyłyśmy. Teraz jako trenerka dostrzegam więcej korzyści, jakie judo daje w szczególności dzieciom.
Jakie predyspozycje są w judo wysoce pożądane, mogąc w ten sposób realnie przybliżyć do wymarzonego sukcesu?
Myślę, że każdy sportowiec, jeśli myśli o wynikach w swej dyscyplinie, musi być nastawiony na ciężką pracę, wiele wyrzeczeń i pełne zaangażowanie. Z perspektywy czasu wiem też, że musi mieć odpowiednią motywację do treningów i wyznaczać sobie mądre cele, bo nie każdy będzie medalistą wielkich imprez. W judo dochodzą jeszcze kwestie trzymania limitów wagi, szczególnie u kobiet wymaga to zdrowego podejścia. Trzeba o tym pamiętać, że każda zawodniczka będzie chciała w przyszłości założyć rodzinę. Dlatego ważne jest, aby mieć obok siebie trenera, który będzie patrzył na zawodnika nie tylko przez pryzmat wyników sportowych.
Czy będąc jeszcze aktywną sportsmenką był w Pani życiu taki zawodnik, na którym starała się Pani wzorować i posiadane przez niego umiejętności przekładać na swój styl walki?
Wydaje mi się, że nie miałam idola sportowego. Wiedziałam, kim jest Waldemar Legień (dwukrotny mistrz olimpijski w judo: Seul 1988 i Barcelona 1992 – przyp. red.), jednak był on wtedy zbyt odległą dla mnie postacią. Autorytetami i osobami, które zbudowały mi moralny kręgosłup, byli moi rodzice. Nie byłam rozpieszczana, ale dostałam od nich dużo miłości. Pozwalali mi rozwijać się i zawsze byli moimi wiernymi kibicami. Jako juniorka oprócz wytrwałości na macie miałam równie wielki zapał do wychodzenia na dyskoteki. Ówczesny trener kadry powiedział kiedyś do moich rodziców: „Z niej nie będzie zawodniczki, jej tylko >>Makarena<< w głowie”. Dowiedziałam się później, że moi rodzice odpowiedzieli mu wtedy: „Trenerze, ona jest młoda, musi trochę się wyszaleć”. Nie można za szybko z zawodnika stworzyć robota. Strasznie mi oboje wtedy zaimponowali.
Po zakończeniu kariery założyła Pani wraz z mężem własny klub UKS ADA JUDO FUN, który w ofercie posiada zajęcia na tatami. Czy ławo jest przekonać rodziców do uprawiania przez ich pociechy sportów walki, które często mylnie kojarzą im się z brutalnością? Jakiej argumentacji używa Pani, gdy podają oni w wątpliwość słuszność wyboru tej właśnie aktywności?
Od zakończenia kariery do założenia klubu musiało minąć troszkę czasu, a dokładnie 10 lat. To był czas na odnajdywanie siebie na nowo. Z tego okresu wyniosłam bardzo wiele i finalnie staramy się w naszym klubie ADA JUDO FUN zachować umiar. Sport rozwija, uczy dyscypliny, pozwala spełniać marzenia, ale tylko wtedy, kiedy umiemy czerpać z jego zasobów. Staramy się, aby nasi zawodnicy nie czuli presji. Nasze nastawienie przyciąga do nas tych, którzy chcą zacząć swą sportową przygodę. Jeśli chodzi o skojarzenia judo z agresywnym sportem, to mam poczucie, że teraz coraz mniej jest takich obaw. Pierwsze lata to gry, zabawy i bardzo wszechstronny rozwój fizyczny, do tego dochodzą zasady fair play oraz szacunek do przeciwnika. W dzisiejszych czasach to bardzo cenne umiejętności.
W ramach działalności klubu od kilku lat prężnie rozwija się sekcja „Sport bez Barier”, w której prowadzone są zajęcia dla osób z niepełnosprawnością. Czy poza osobami z niepełnosprawnością intelektualną w treningach uczestniczą również osoby z innymi rodzajami schorzeń?
Grupa „Sport bez Barier” stała się liderem w naszym klubie. Zarówno jeśli chodzi o osiągane sukcesy sportowe, jak również zaangażowanie do treningów. Nie lubię momentów nadawania łatek, więc powiem po prostu, że trenują u nas osoby z różnymi rodzajami niepełnosprawności, są też z nami osoby wykluczone ze środowiska (nieśmiałe, z otyłością). Sport pozwala im nabrać pewności siebie, sprawiając przy tym wiele przyjemności.
Czy rozważała Pani taką opcję, aby poszerzyć ofertę treningową o zajęcia dla osób z dysfunkcją wzroku? W dyscyplinie tej wciąż czekamy na debiut naszego reprezentanta na igrzyskach paraolimpijskich.
Bardzo chętnie otwieramy się na kolejne wyzwania. Na ten moment ogranicza nas jednak brak własnej sali treningowej, co niestety powoduje mniejsze możliwości czasowe do tworzenia nowych grup. Bardzo liczę na to, że ogromny potencjał sportowców z niepełnosprawnością zostanie dostrzeżony w Gdańsku, dzięki czemu uda nam się stworzyć profesjonalną bazę treningową. To nasze marzenie. Chciałabym również pomóc usystematyzować temat zawodników z niepełnosprawnością przy Polskim Związku Judo. Bardzo prężnie rozwijają się kluby, które trenują judoków z niepełnosprawnością – potrzeba jednolitych przepisów, szkoleń trenerów i sędziów. Wyzwań, jak widać, jest cała masa.
Czy sposób prowadzenia zajęć dla osób z niepełnosprawnością intelektualną różni się w jakiś sposób od treningów realizowanych z udziałem osób mieszczących się w normie intelektualnej?
Muszę zaznaczyć, że mnie osobiście bardzo motywuje fakt, że sportowcy z niepełnosprawnością mają ogromną wolę walki i chęć poprawiania swoich umiejętności. To dla trenera ogromny atut. Każdy z zawodników ma inne możliwości i potrzeby, dlatego na każdego trzeba patrzeć indywidualnie. Być może proces nauki jest dłuższy, są wyzwania, które trzeba pokonywać. Jako trener nieustannie się rozwijam dzięki wymaganiom lub ograniczeniom, jakie stawia praca z osobami z niepełnosprawnością.
Co osoby z intelektualną niepełnosprawnością (w tym z zespołem Downa) zyskują dzięki regularnym treningom? Na jakie sfery ich życia sport wywiera największy wpływ, jakie dostrzega Pani w ich zachowaniu oraz sposobie bycia zmiany?
Przewrotnie zacznę, że to pytanie należałoby skierować bezpośrednio do samych zawodników. Z mojej perspektywy jako trenerki, ale również mamy sportowca z niepełnosprawnością, widzę podobne korzyści, jakie sport przynosi pełnosprawnym sportowcom. Różnica polega na tym, że sport dla osób z niepełnosprawnością jest często trampoliną do szerszego poznawania świata. Tu raczej łamiemy stereotypy i udowadniamy, że każdy może zostać mistrzem. Szerzej o roli sportu w życiu społecznym mówiłam podczas wydarzeń promujących kampanię „Łączy Nas Sport”. Mimo rozwoju możliwości uprawiania wielu dyscyplin sportowych przez osoby z niepełnosprawnością, wciąż za mało się dzieje w szkołach i na uczelniach wyższych. To właśnie tam osoby z niepełnosprawnością doznają pierwszych symptomów nietolerancji. A przecież na lekcjach wychowania fizycznego powinni się dowiedzieć, że w sporcie mogą wiele osiągnąć.
Często po zawodach kierowanych jest do nas sporo pytań ze strony rodziców, którzy wychowują pociechy z dodatkowym chromosomem, gdzie powinni się udać, aby ich dzieci również mogły uprawiać sport i zdobywać medale. Czy ubiegłoroczny sukces Pani judoków na mistrzostwach świata w Portugalii przełożył się na wzrost liczebności sekcji?
Sukcesy moich podopiecznych na pewno pomagają w popularyzacji sportu wśród osób z zespołem Downa. Rodzice dostrzegają, jak wiele korzyści wiąże się z byciem sportowcem począwszy od wzrostu napięcia mięśniowego, wzmocnienia całego organizmu. Do tego dochodzi cały pakiet kompetencji społecznych, które zawodnicy nabywają podczas licznych wyjazdów na zawody i obozy. Podczas wszystkich wyjazdów stawiamy nacisk na samodzielność zawodników, co nie zawsze jest łatwe do uzyskania w życiu codziennym. W Trójmieście mamy ogromny potencjał, aby budować sportową potęgę wśród sportowców z niepełnosprawnością. Potrzeba nam jednak na to wsparcia odpowiednich instytucji, sponsorów i pasjonatów.
Sportowcy z zespołem Downa szykowali formę na październikowe igrzyska (Trisomia Games) w Turcji, które finalnie zostały odwołane. Jak kryzys wywołany pandemią koronawirusa i pozbawienie ich tym samym szansy na historyczny start w tej imprezie wpłynął na motywację Pani podopiecznych do treningu?
Czas pandemii koronowirusa był i wciąż jest dla naszego klubu niemałym wyzwaniem. Pokazał nam również, że możemy liczyć na wsparcie rodziców naszych zawodników. Sami zaś zawodnicy zaangażowali się w prowadzone trzy razy w tygodniu treningi on-line. Muszę przyznać, że byłam na samym początku ich przeciwniczką, aczkolwiek chęć zawodników do kontynuowania treningów szybko zmotywowała mnie do tego rodzaju pracy. Dość niefortunnie początek pandemii zbiegł się z planowanym wyjazdem na Trisomia Games 2020. Początkowo zostały one przesunięte na październik tego roku, a finalnie organizator przełożył je na rok 2024. Na początku było lekkie rozczarowanie, bo zawodnicy prezentowali świetną formę i byli dobrze zmotywowani do walk. Nasza droga na igrzyska była również maratonem zbiórek funduszy na ten wyjazd. Korzystając z okazji pragnę podziękować za ogromną mobilizację i wszystkie wpłaty. Czekamy teraz na finalne rozliczenia. Będziemy podejmować decyzję ze sponsorami, czy zebrane środki możemy wykorzystać w następnym roku. W przyszłym roku w Portugalii planowane jest rozegranie kolejnych dużych międzynarodowych zawodów (pierwsze w historii igrzyska europejskie osób z zespołem Downa – przyp. red.). Mam nadzieję, że zebrane fundusze będziemy mogli przeznaczyć na ten właśnie cel.
Sportowców z zespołem Downa nagminnie pomija się przy rozdziale pieniędzy na przygotowania oraz wyjazdy na zawody organizowane z ramienia federacji SU-DS czy VIRTUS. Czy miewa Pani poczucie niesprawiedliwości, gdy jedni delektują się pysznym tortem, a dla innych pozostają okruchy ze stołu?
Zdecydowanie trzeba popracować nad systemem finansowania sportu osób z niepełnosprawnością intelektualną, w tym osób z zespołem Downa. Poprzez swoje działania w mediach społecznościowych promujące moją drużynę „Sport bez Barier” czy zasiadanie w radzie Miasta Gdańsk chcę mówić o tych potrzebach i móc realnie wpływać na zmiany w przepisach i standardach sportu osób z niepełnosprawnością. Sport i biznes to świetny duet, widzę w tych obszarach duży potencjał. Potrzeba zmiany postrzegania sportu osób z niepełnosprawnością tak, aby potencjalni sponsorzy chcieli nas wspierać. Na pewno nie powinno być tak, że rodzice są głównymi sponsorami rozwoju sportowego dziecka, bo ich sytuacja też często wymaga wsparcia. Zdecydowanie to nie jest temat do zamknięcia w kilku słowach.
Jakiego rodzaju wsparcia mogłoby udzielić państwo, aby rozwijać tę dziedzinę sportu wśród osób z niepełnosprawnością intelektualną? Poruszam tę kwestię, ponieważ wyjazd Pani podopiecznych na MŚ osób z zespołem Downa prawdopodobnie nie doszedłby do skutku, gdyby na czas nie udało się zebrać środków za pomocą jednej z popularnych platform crowdfundingowych.
Tak jak mówiłam wcześniej, pora na zmiany w systemie finansowania sportu osób z niepełnosprawnością. Gdyby nie publiczna zbiórka, nie udałoby nam się pojechać na mistrzostwa świata osób z zespołem Downa. Zawodnicy osiągnęli tam swoje życiowe sukcesy. Mamy w tej dyscyplinie pierwszych mistrzów świata (Tymoteusz Kełpiński, Zuzia Urbańska, Oliver Trepiński oraz Radosław Siejka, brązowy medalista Adam Zimny), jest więc czym się chwalić! Chciałabym, aby sport osób niepełnosprawnych zaczął się profesjonalizować i istnieć przy polskich związkach sportowych nie tylko na zasadzie zapisu w statucie, że może funkcjonować. W mojej dyscyplinie potrzeba szkoleń dla zawodników, trenerów i sędziów – wszystkie te działania wymagają jednak nakładów finansowych. Mam sygnały, że pewne grupy (dot. sportu osób z zespołem Downa) zaczynają być dostrzegane przez Ministerstwo Sportu, aczkolwiek osobiście uważam, że wsparciem finansowym należy objąć wszystkich zawodników z niepełnosprawnością intelektualną. Myślę tu o sportowcach, którzy biorą udział w zawodach ogólnokrajowych oraz finalnie reprezentują nas na arenie międzynarodowej.
Jak widzi Pani przyszłość sportowców/judoków z niepełnosprawnością w Polsce, zarówno tych wyczynowych jak i tych, którzy sport traktują rekreacyjnie?
Dużo myślę ostatnio nad tym, w jakim kierunku powinien rozwijać się sport osób z niepełnosprawnością, by znów nie wykluczać kogoś z systemu. Plan na najbliższy czas to stworzenie przy Polskim Związku Judo struktury, która uregulowałyby przepisy dla wszystkich judoków z niepełnosprawnością. Widzę tu duży potencjał, a blokady występują tylko w naszym systemie myślenia. Powstaje coraz więcej klubów trenujących judoków z niepełnosprawnością, wiele międzynarodowych federacji. Jest więc od kogo czerpać wzorce, trzeba tylko solidnie za to się zabrać. Oczywiście barierą zawsze mogą stać się pieniądze, jednak głęboko wierzę, że taka bariera jest do przeskoczenia.