Badminton to dla niej nie tylko dobra zabawa, ale przede wszystkim wielka pasja. Katarzyna Ziębik jest naszą reprezentantką w parabadmintonie. Wielokrotnie mogliśmy z dumą patrzeć, jak staje na podium krajowych i międzynarodowych turniejów. Całkiem niedawno została również wiceprezesem Fundacji Bartłomieja Mroza. Razem chcą zarażać innych swoją miłością do badmintona. Katarzyna Ziębik to kobieta, która z rakietą wyprawia cuda. W rozmowie dowiecie się, jaka jest na korcie, a jaka prywatnie.
Emilia Minkowska: Kiedy pierwszy raz spotkałaś się z badmintonową rakietą? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
Katarzyna Ziębik: Chyba jak wielu z nas: dzieciństwo, wakacje, kolonie. Pamiętam, że rakiety do badmintona były w moim domu od zawsze. Pamiętam te drewniane, chińskie. A do lotki wkładało się 20 gr (stare), żeby za bardzo nie uciekała na wietrze. Ale czy to był badminton? Może zwykła kometka. Choć w domu używało się profesjonalnej nazwy. Grałam w każdej wolnej chwili, nawet po wyczerpującej górskiej wycieczce.
EM: Dlaczego grasz w badmintona? Czym ujęła Cię ta dyscyplina?
KZ: Jako dziecko trenowałam tenisa ziemnego. Potem, jako osoba niepełnosprawna nie uprawiałam żadnej dyscypliny, przez wiele lat. Była nauka, studia, pierwsza praca. Dużo zajęć. Gdy zmieniłam pracę na bardziej siedzącą, pojawiły się problemy, których kobiety nie lubią: utrzymanie wagi, figury. Trzeba było się ruszyć. Kort tenisowy jest duży i biegać po nim nie sposób. A kort do badmintona mniejszy… J Czemu nie spróbować? I tak się zaczęło. A potem już dałam się uwieść tej dyscyplinie. Spotkałam wspaniałych trenerów – Jacka Jagodzińskiego i Karolinę Brzezińską. Podjęli się i zawsze będę im za to wdzięczna.
EM: Jakie są korzyści z trenowania badmintona?
KZ: To sport ogólnorozwojowy. Nawet osoba, która ma kłopoty z poruszaniem się, może się w nim odnaleźć. Jest świetny dla organizmu. Jeden trening to spalenie sporej liczby kalorii. A poza tym ciało zyskuje dynamikę. Ta dyscyplina uczy też pracowitości, cierpliwości i pokory. Trzeba się naprawdę sporo napracować, by od trenera usłyszeć jedno dobre słowo. Ale jak ono wtedy cieszy!!!
EM: Czy badminton jest dla wszystkich?
KZ: Prawie dla wszystkich. Jeśli tylko osoba może utrzymać w ręku rakietę, może grać. Lepiej lub gorzej. Są zawodnicy niepełnosprawni, którzy grają, trzymając rakietę oburącz, bo w jednej ręce nie potrafią. Tak też można.
EM: Zostałaś wiceprezesem Fundacji Bartłomieja Mroza. Jaka wizja przyświecała Wam podczas zakładania fundacji?
KZ: Bartek od lat żyje promocją badmintona wśród osób niepełnosprawnych. To nie jest łatwe zadanie. O ile kometka jako rozrywka wakacyjna jest bardzo popularna w Polsce, to badminton jako dyscyplina sportowa już nie, choć jest bardzo widowiskowa. Trudno pozyskać środki finansowe na sport pełnosprawnych, a z zawodnikami niepełnosprawnymi jest jeszcze trudniej. No więc w myśl zasady: Jak nie możesz liczyć na innych, licz na siebie, Bartek postanowił założyć fundację. Od kilku lat śledzę i podziwiam jego zapał. Powiedziałam mu więc, że zawsze może liczyć na moje wsparcie w swoich działaniach, a on wziął mnie do zespołu.
EM: Co jest misją fundacji?
KZ: Główną misją jest upowszechnianie sportu wśród osób niepełnosprawnych. Chcemy dotrzeć do nich z badmintonem i wspierać początki, bo to jest najtrudniejsze. Pokazać, że mogą żyć aktywnie. A jeśli wśród nich pojawią się przyszli zawodnicy, reprezentanci Polski… to byłoby spełnienie marzeń.
EM: Jak widzisz przyszłość parabadmintona w Polsce?
KZ: Jestem optymistką i nastawiam się na działanie, a nie na narzekanie. Ale, niestety, bez pieniędzy pewnych spraw nie da się ruszyć. Gdzie mogę, apeluję do ludzi dobrej woli i proszę o wspieranie sportu paraolimpijskiego. Nie ukrywam, że liczę też na media. Bartek ma na swoim koncie kilkadziesiąt medali zawodów międzynarodowych, w tym mistrzostw Europy i świata. Teraz zaczyna przygotowania do walki o kwalifikację olimpijską na Igrzyska Paraolimpijskie Tokio 2020. Na tych igrzyskach badminton będzie po raz pierwszy. Tymczasem o jego sukcesach wie niewiele osób, a jest on naprawdę zawodnikiem, który dla wielu może być wzorem.
EM: Jakie plany na najbliższy rok ma fundacja?
KZ: Plany są bardzo proste – ruszyć ze stałymi treningami dla osób niepełnosprawnych.
EM: Grasz w klasie SL3. Czym charakteryzuje się ta grupa zawodników?
KZ: To klasa zawodników tzw. standing, czyli grających na stojąco (w przeciwieństwie do zawodników na wózkach). Do tej klasy należą jednak osoby ze znaczną niepełnosprawnością nóg, mające spore problemy z poruszaniem się, o bieganiu nie wspominając. Dlatego pole gry jest ograniczone – gramy na połówce kortu. A to i tak spore wyzwanie, gdy trzeba się błyskawicznie przemieścić z końca kortu pod siatkę. To także spore wyzwanie dla trenerów. W tej klasie praktycznie każda osoba jest inna, bo nie ma dwóch identycznych niepełnosprawności. Trenerzy dokonują naprawdę cudów, by przygotować nas do gry. Tym większy szacunek dla Łukasza Morenia i Wojtka Szkudlarczyka z teamu PowerBad, z którymi podjęłam treningi dwa lata temu.
EM: W Turkish International Parabadminton 2018 zagrałaś w deblu z Turczynką, zdobywając brązowy medal. Jak oceniłabyś Waszą współpracę na korcie?
KZ: Rzeczywiście, zdobyłyśmy brązowy medal i niektóre mecze zagrałyśmy naprawdę dobrze. Chociaż nasze najlepsze mecze to mistrzostwa świata w Korei Południowej (szkoda, że bez medalu, ale był ćwierćfinał!). W takim deblu druga osoba musi być bardzo sprawna, dlatego najlepiej, jeśli należy do kategorii SU5 – to osoby z niepełnosprawnością jednej ręki. Ja mam ograniczone możliwości poruszania się, więc druga zawodniczka tak naprawdę musi pokryć czasami ¾ kortu do gry podwójnej. Widzę, jak wyczerpana jest Zehra po naszych meczach. Jest naprawdę dzielna.
EM: Na tym turnieju grałaś w innej klasie zawodniczek. Czy to było dla Ciebie duże wyzwanie?
KZ: To było niemiłe zaskoczenie. Nie dojechały niektóre zawodniczki i organizatorzy odwołali moją kategorię. Miałam dwa wyjścia: nie grać albo grać na całym korcie z zawodniczkami kategorii SL4, czyli sprawniejszymi ode mnie. Z trenerką kadry Polski Małgorzatą Janiaczyk zdecydowałyśmy, że zagram. Dla mnie badminton to radość, postanowiłam więc mieć jak najwięcej radości nawet z przegranych pojedynków. I o dziwo! Z Francuzką nie przegrałam z kretesem. Sama byłam z siebie zadowolona, a ona chyba lekko zdziwiona. Przyznam też, że lubię grać na całym korcie. Kontrola lotki na połówce kortu wymaga ogromnej precyzji, a tu mogłam sobie pozwolić na rozganianie przeciwniczki.
EM: W jaki sposób w parabadmintonie dobierane są pary deblowe? Czy robi się jakieś losowanie? Jakie są kryteria doboru?
KZ: Regulamin jest tak stworzony, by maksymalnie wyrównać szanse w parach. Zarówno w kategoriach wózkowych, jaki i w kategoriach stojących łączy się w pary zawodnika mniej sprawnego i zawodnika sprawniejszego – jak w wypadku mojego debla z Turczynką. Wyjątkiem jest debel męski – tam umożliwiono łączenie w pary zawodników najsprawniejszych, czyli z niepełnosprawnością jednej ręki. Ale zasada jest taka, że grają oni w parach między sobą. Mężczyźni z niepełnosprawnością nóg są także dobierani sprawniejszy z mniej sprawnym. To takie bardzo ogólne wyjaśnienie, jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.
EM: Jak często trenujesz? Opowiedz nam, jak wygląda Twój dzień treningowy.
KZ: Przede wszystkim pracuję zawodowo i cieszę się, jeśli uda mi się trenować trzy razy w tygodniu i jeszcze ze dwa, trzy razy pójść na siłownię. Nie mam więc dnia treningowego. Na trening często jadę prosto z pracy albo późnym wieczorem. Sport jest w tym wypadku raczej hobby, na które muszę zarobić. Pomagają mi też pieniądze, które regularnie otrzymuję od sponsora – firmy Energoprojekt-Katowice SA.
EM: Jakie trudności wynikające z niepełnosprawności napotykasz w codziennym życiu?
KZ: Przez wiele lat nauczyłam się żyć z moją niepełnosprawnością. Nawet w moich snach jestem niepełnosprawna. Po prostu ciało zapomniało, jak było wcześniej. I trudności raczej nie napotykam. Nie podbiegnę do autobusu, ale co tam, przyjedzie następny. Nie zbiegnę po schodach do metra… przyjedzie następne, jeśli wcześniej nie stratują mnie ludzie, którzy absolutnie nie mogą pojechać za dwie minuty. Ostatnio zresztą rzadko jeżdżę komunikacją. Samochód z automatyczną skrzynią biegów prowadzę swobodnie. Najbardziej obawiam się chyba wszelkich upadków. Złamanie nogi to unieruchomienie się na jakiś czas, a złamanie protezy to wydatek liczony w tysiącach (a dokładniej w dziesiątkach tysięcy). Dlatego jedno, czego nie znoszę, to gołoledź. Przyznam się, że wtedy naprawdę boję się wyjść na zewnątrz.
EM: Co uznajesz za swój największy sukces?
KZ: To, że żyję, że pokonałam kiedyś ciężką chorobę i że nigdy się nie załamałam. Nie miałam pokusy, by się zamknąć przed światem „w czterech ścianach mego bólu”. Skończyłam studia, mam dobrą pracę. A jeszcze ten badminton, gra w kadrze – w dodatku po czterdziestce! Jeżdżę po całym świecie, czasem mam okazję trochę pozwiedzać, zobaczyć.
EM: Każdy z nas odbiera sobie jakiś cel, do którego dąży. Jaki cel stoi przed Tobą?
KZ: Być jak najdłużej możliwie sprawną i przydatną innym ludziom.
EM: To piękne, co powiedziałaś. Jak widzisz swoją przyszłość? Oczywiście mam na myśli badmintonową przyszłość.
KZ: To nie jest łatwe pytanie. Chcę grać jak najdłużej i czerpać z tego maksymalną radość. W mojej kategorii nie ma wielu zawodniczek na świecie, choć na szczęście pojawiają się nowe. Chcę więc móc brać udział w tych turniejach, na których moja kategoria będzie rozgrywana. I grać tam jak najlepiej. A jeśli przydarzy się medal, jak kilkakrotnie do tej pory, to tym lepiej. Wtedy jest satysfakcja.
EM: Czym zajmujesz się poza światem sportu?
KZ: Jestem redaktorem i pracuję w wydawnictwie. Praca zawodowa zabiera sporą część mojego czasu. Reszta to badminton i fundacja. Czasem rozrywka.
EM: Rozrywka, właśnie! Jak spędzasz ten czas? Co jest Twoją największą pasją poza badmintonem?
KZ: Regularnie chodzę do filharmonii. Słucham więc muzyki klasycznej. Także jazzu. No i uwielbiam literaturę. Każdą, byle była dobra ;-). Uwielbiam też świat kawy. Kiedyś całkiem przypadkowo trafiłam na warsztaty z alternatywnych metod parzenia kawy – naprawdę tak to się nazywa. I teraz bawię się w domowego baristę. Ach! Jeszcze uwielbiam gotować i podobno robię to naprawdę nieźle.
EM: Czego życzy się badmintonistom? Połamania rakiety?
KZ: Żeby lotka jak najczęściej lądowała po stronie przeciwnika. Rakiety są drogie, więc trochę ich szkoda 🙂
—
Fot. tytułowa Iwona Fryczyńska