Natalia Brzykcy, która ze sportem związana jest od 22 lat, to niesamowicie utalentowana, ambitna i waleczna dziewczyna niebojąca się ciężkiej pracy. Wszystko, do czego udało jej się dojść w życiu, zawdzięcza sobie i trenerowi. Choć urodziła się jako osoba niesłysząca, nie czuje się z tego powodu gorsza od innych. Jest w pełni świadoma swoich atutów. Na tatami, na którym od czterech lat zdobywa medale, za każdym razem zostawia całe swoje serce.
[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Dla osób niedowidzących: Czytaj ten artykuł”]
Paulina Królak: Podczas igrzysk Głuchych w Samsunie sięgnęłaś po srebrny krążek. Jak z perspektywy czasu i okoliczności, w jakich przyszło Ci walczyć o medal, oceniasz swój występ w tych zawodach?
Natalia Brzykcy: W skali od 1 do 10 swój start w Samsunie oceniam na 5. Mieliśmy pecha, bo w trakcie igrzysk całą ekipę zaatakował wirus. Podejrzewamy, że przyczyna naszej niedyspozycji tkwiła w tamtejszym jedzeniu. Na 24 godziny przed zawodami dopadła mnie 40-stopniowa gorączka, do tego wszystkiego doszły wymioty, przez co w dniu startu byłam bardzo osłabiona. Miałam duże problemy, by podnieść się z łóżka. Pomimo choroby postanowiłam jednak dać z siebie wszystko i walczyć. Nie po to przecież leciałam na drugi koniec Europy, by do domu wrócić z niczym. Paradoksalnie sytuacja ta, zamiast mnie dobić, dodała mi jeszcze więcej motywacji. Cieszę się, że udało mi się tak szybko pozbierać i sięgnąć po ten srebrny medal.
P.K.: Czy odczuwasz niedosyt związany ze swoim startem? Przed wylotem do Turcji wielokrotnie podkreślałaś, że celujesz w złoto.
N.B.: Oczywiście, niedosyt pozostaje i to duży. Moim celem było zdobycie podczas igrzysk medalu i cel ten został w stu procentach zrealizowany. Ten srebrny krążek to z jednej strony wielki sukces, a z drugiej natomiast kolejna cenna lekcja, którą sumiennie muszę odrobić. Wiadomo, że serce boli, bo złoto było na wyciągnięcie ręki, do pokonania Rosjanki zabrakło naprawdę niewiele. Porażki stanowią nieodłączną część sportu, to one uczą najwięcej, dlatego teraz musimy z trenerem dokładnie przeanalizować mój start, wyciągnąć z niego stosowne wnioski i postarać się wyeliminować błędy, które wtedy popełniłam.
P.K.: Skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie sportami walki?
N.B.: Sport odgrywa ogromną rolę w moim życiu już od najmłodszych lat. Miłość do niego zaszczepili we mnie rodzice. Przygodę z nim rozpoczęłam 22 lata temu. Na początku trenowałam tenis stołowy, tak jak pozostali członkowie mojej rodziny. Z czasem dyscyplina ta przestała mi wystarczać. Byłam bardzo aktywnym dzieckiem, z nadmiarem energii, którą trzeba było odpowiednio ulokować. Na początku ojciec zapisał mnie na karate. Prowadzący te zajęcia trener powiedział, że szybko się uczę i mam talent, po czym po dwóch latach wyjechał z Kobylina i w ten sposób sekcja karate umarła śmiercią naturalną. Na treningi dojeżdżałam zatem do Krotoszyna. Po pewnym czasie zmuszona byłam je zaniechać, ponieważ codzienne dojazdy, w dodatku tak daleko od domu, wykończyłyby mnie nie tylko fizycznie i psychicznie, ale również finansowo. Kolejną dyscypliną były zapasy, z którymi po raz pierwszy zetknęłam się w szkole na lekcjach wf-u. Bez znajomości techniki i podstawowych chwytów w pierwszych zawodach udało mi się stanąć na trzecim stopniu podium. Potem przerzuciłam się na sumo, w którym zaczęłam robić bardzo dobre wyniki. Przypadek zadecydował, że trafiłam do Akademii Judo. Z dyscypliną tą związana jestem od czterech lat i mam nadzieję, że przygoda ta trwać będzie jeszcze dobrych kilka sezonów.
P.K.: Twoją towarzyszką podczas zgrupowań i zawodów jest siostra – Agnieszka – która podobnie jak Ty jest judoczką i z największych imprez również przywozi medale. Nie ma pomiędzy Wami niezdrowej rywalizacji i zazdrości?
N.B.: Jeśli chodzi o moją siostrę, to nie ma pomiędzy nami zazdrości. Podczas wspólnych wyjazdów na zawody wspieramy się nawzajem i jedna za drugą stara się mocno trzymać kciuki. Razem przeżywamy wszystkie nasze wzloty i wszystkie upadki. Cieszę się, kiedy Agnieszce uda się wrócić do domu z medalem. Jest mi smutno, kiedy coś pójdzie nie po jej myśli i w turnieju sklasyfikowana zostanie poza podium.
P.K.: Judo to dyscyplina charakteryzująca się dużą dynamiką. Jak w trakcie treningów czy zawodów wygląda Twoja komunikacja z trenerem? W jaki sposób trener przekazuje Tobie cenne wskazówki?
N.B.: Kiedy wchodzę na tatami, wyłączam aparaty słuchowe. Mój trener komunikuje się wtedy ze mną za pomocą gestów, stara się też wyraźnie poruszać ustami, bym mogła go w pełni zrozumieć. Czytanie z ruchu warg wymaga ode mnie jeszcze większego skupienia, dlatego w ostatnim czasie wypracowaliśmy razem tzw. sportowy język migowy stanowiący zbiór różnego rodzaju symboli i gestów. Jest to taki nasz tajny kod, którego znajomość ułatwia nam w prosty sposób przekazywanie najistotniejszych informacji.
P.K.: Jak wygląda Twój typowy dzień treningowy? Jakie ćwiczenia wykonujesz podczas takich treningów i do których elementów przywiązujesz największą uwagę?
N.B.: Przygotowania do zawodów są bardzo zróżnicowane. Rano biegam, wychodzę na basen bądź siłownię, gdzie wszystkie powtórzenia wykonuję z maksymalnym obciążeniem. W ramach budowania formy ćwiczę również biegi sprinterskie, jeżdżę na rowerze, pływam kajakiem. W ciągu dnia mam bardzo dużo pracy, a tuż po jej zakończeniu pędzę na trening judo. W trakcie realizowanych treningów najbardziej skupiam się na technice i wytrzymałości, bo siłę już mam i niespecjalnie muszę nad nią pracować.
P.K.: W jaki sposób radzisz sobie z przedstartowym napięciem? Korzystasz z pomocy psychologa albo trenera mentalnego?
N.B.: Kiedy byłam młodszą zawodniczką, stresowałam się bardziej niż teraz. O pomocy psychologa czy trenera mentalnego mogłam wówczas jednak zapomnieć. Dopiero kiedy przeszłam do poznańskiego klubu trener zadbał o to, by wszyscy zawodnicy byli otoczeni taką opieką. Sama na co dzień staram się jak najrzadziej korzystać z ich usług. Przez tyle lat trwania w sporcie udało mi się już wypracować takie techniki i elementy, które pozwalają mi zapanować nad negatywnymi emocjami i skumulowaną energię skupić na czekającym mnie starcie.
P.K.: Co stanowi dla Ciebie największe źródło motywacji?
N.B.: Cele, jakie sobie wyznaczam, dają mi największą motywację do walki i pracy nad sobą. Uważam, że trzeba stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę, bo tylko w taki sposób można odnieść sukces. Kiedy ktoś mi mówi, że nie dam rady, bo coś jest niewykonalne albo trudne do realizacji, to słowa te zachęcają mnie jeszcze bardziej, by podjąć rękawicę. Nie bez powodu też na prawym przedramieniu wytatuowałam sobie moje ulubione motto: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Słowom tym staram się być wierna nie tylko w sporcie, lecz w całym życiu.
P.K.: Powiadają, że sport kształtuje człowieka i jego charakter. Jak zatem sport wpłynął na Twoje życie?
N.B.: Kiedyś byłam bardzo płochliwą i uległą osobą, nie potrafiłam powiedzieć „nie”. Bałam się dosłownie wszystkiego i wszystkich, dziś natomiast wszyscy boją się mnie 🙂 Dzięki sportowi poznałam swoją wartość, stałam się bardziej świadoma tego, kim jestem, nabrałam pewności siebie. To już nie ta sama Natalia, którą wcześniej można było rozstawiać po kątach i mówić jej, co ma robić. Potrafię walczyć o swoje, tupnąć nogą, kiedy trzeba i – jeśli zajdzie taka konieczność – pokazać pazurki 🙂 Mam duży szacunek do sportu oraz ludzi, którzy sobie na ten szacunek zasłużyli.
P.K.: Na co dzień pracujesz jako trenerka sumo. Co daje Tobie praca z dziećmi?
N.B.: Dzieci są moją największą miłością, uwielbiam z nimi pracować, choć praca ta chwilami bywa niełatwa. Ciężko nad nimi zapanować, bo drzemią w nich ogromne pokłady energii. Sama kiedyś byłam dzieckiem, więc z własnego doświadczenia wiem, że każdy musi przez taki etap przejść. Sport jest taką dziedziną, w której tę energię mogą w dobry sposób spożytkować. Praca z dziećmi daje mi mnóstwo satysfakcji, uśmiech na ich twarzach po dobrze przeprowadzonym treningu to dla mnie największa nagroda. Obecnie związana jestem z sekcją sumo, ale mam jeszcze w planach prowadzenie zajęć w dwóch innych dyscyplinach. Szczegóły zdradzę wkrótce, bo nie chcę zapeszyć 🙂
P.K.: Doba ma tylko 24 godziny. Jak w natłoku wszystkich zajęć związanych z pracą i sportem udaje Ci się znaleźć czas dla siebie? Nie masz go za wiele, prawda?
N.B.: O czasie wolnym mogę sobie pomarzyć 🙂 Mój grafik jest tak napięty, że ciężko jest cokolwiek jeszcze w niego wcisnąć. Kiedy zdarzy mi się już wygospodarować kilka chwil, to staram się spędzać je z przyjaciółmi i rodziną. Czasami uda mi się też wyskoczyć do kina czy kosmetyczki, bo jak każda kobieta lubię dobrze wyglądać.
P.K.: Urodziłaś się jako osoba niesłysząca. W wieku 6 lat rodzice zdecydowali się wszczepić Tobie implanty ślimakowe. Co czułaś, kiedy po wszczepieniu implantów zaczęłaś w końcu odbierać świat wszystkimi zmysłami?
N.B.: W pierwszej chwili przeżyłam szok. Płakałam, rzucałam aparatami o ziemię. Nie chciałam ich nosić, bo od nadmiaru dźwięków rozsadzało mi głowę od środka. Na początku zakładałam je tylko na 15 minut, by mózg mógł stopniowo przyzwyczajać się do dźwięków płynących z otoczenia. Z każdym dniem wydłużałam czas z aparatami na uszach o kolejnych 15 minut. Dziś już nie wyobrażam sobie bez nich życia. Kiedy implanty się psują i zmuszona jestem oddać je na kilka dni do naprawy, wpadam w złość. Tak się do nich przywiązałam, że nie potrafię już bez nich normalnie funkcjonować.
P.K.: Muszę Cię pochwalić, bo jak na osobę, która nie słyszy od urodzenia, bardzo wprawnie posługujesz się językiem polskim. Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić i pisać po polsku?
N.B.: Dziękuję, miło to słyszeć 🙂 Mowę starałam się ćwiczyć codziennie w szkole na zajęciach z logopedą. Po powrocie do domu stawałam przed lustrem i w ramach utrwalenia powtarzałam sobie raz jeszcze wszystko, co udało mi się przerobić w szkole. Jeździłam też na turnusy rehabilitacyjne. Czytałam i w sumie do dziś czytam dużo trudnych książek, żeby wzbogacić słownictwo. Nauczycielka często ganiła mnie za koszmarną pisownię. Do dziś jestem jej za to bardzo wdzięczna, bo każda jej uwaga była dla mnie wtedy niezwykle cenna i dawała jeszcze większą motywację do pracy nad językiem.
P.K.: O czym marzysz?
N.B.: Moim największym marzeniem jest założyć wraz z przyjaciółką fundację dla osób chorych psychicznie oraz niepełnosprawnych sportowców, którzy nie mieli zbyt wiele szczęścia w życiu. Marzę również o zdobyciu medalu podczas kolejnych igrzysk. Nie jestem już młodą zawodniczką, lata treningów nieźle dały mi w kość. Jeśli jednak tylko zdrowie dopisze, to zrobię wszystko, by móc ten cel zrealizować.
P.K.: Wiem, że na koniec chciałabyś podziękować osobom, bez których nie byłabyś w stanie osiągać takich wyników w sporcie. Komu zatem należą się szczególne podziękowania?
N.B.: W pierwszej kolejności chciałabym podziękować mojemu trenerowi Radkowi Miśkiewiczowi oraz całej Akademii Judo. Bez nich osiągnięcie tego sukcesu byłoby niemożliwe. Dziękuję moim fizjoterapeutom, Bartkowi i Michałowi ze Smart Therapy, którzy po każdym urazie dokonują cudów, by postawić mnie na nogi. Są najlepsi w tym, co robią! Dziękuję również lekarzom z Rehasport za opiekę medyczną oraz Klinice Zmian za motywację. No i przede wszystkim dziękuję moim wiernym kibicom, którzy zawsze są po mojej stronie i nigdy we mnie nie wątpią 🙂
————
Fot.: Prywatne archiwum Natalii.