Nie patrzcie na nas wyłącznie przez pryzmat posiadanej niepełnosprawności – to jeden z wielu wniosków nasuwających się po rozmowie z lekkoatletyczną mistrzynią Lucyną Kornobys. Jej ubiegłoroczny sezon startowy opisać można jednym krótkim, ale za to jakże trafnym i wymownym słowem: MARZENIE. Cztery złote medale oraz pięć rekordów świata to dorobek z dwóch najważniejszych sportowych imprez, mistrzostw Europy w Berlinie oraz CPISRA World Games w Sant Cugat w Hiszpanii. Sukcesy te nie przyszły jej jednak z łatwością. Każdy z rekordowych wyników okupiony został całą masą wyrzeczeń oraz setkami godzin spędzonych na treningach, których ilość trudno by zliczyć. Ale Lucy kocha ten rytm i jest w pełni gotowa, by stawić czoła kolejnym sportowym wyzwaniom.
Paulina Królak: Mija 10 lat od rozpoczęcia przez Ciebie przygody z „królową sportu”. Kiedy byłaś na początku swojej sportowej drogi, spodziewałaś się, że zajdziesz tak daleko?
Lucyna Kornobys: Gdy rozpoczynałam treningi siatkówki na siedząco, a po roku przerzucałam się na lekkoatletykę, to nie przypuszczałam nawet, że w tej drugiej dyscyplinie zdobędę aż tyle medali. Często powtarzam, że było to najlepsze dziesięć lat w moim życiu. Wiele nauczyłam się przez tą dekadę. Przede wszystkim nauczyłam się patrzeć na to, co jest tu i teraz, nie wybiegać za daleko w przyszłość. I codziennie być wdzięczną za wszystko, co posiadam. Że mam dach nad głową, wspaniałą rodzinę, za którą skoczyłabym w ogień. No i najważniejsze: że mogę robić w życiu to, co naprawdę kocham.
Od samego początku traktowałaś sport jako sposób na życie?
Sport od zawsze stanowił ważny aspekt w moim życiu. Pierwsze kroki w jego kierunku postawiłam w wieku 5-6 lat, będąc wówczas jeszcze w pełni sprawną osobą. Na wczesnym etapie traktowałam to raczej jako fajną przygodę, ale w żadnym wypadku nie była to forma zabawy ani tym bardziej rehabilitacji. Kiedy na dobre zanurzyłam się w sport paraolimpijski, dość szybko zrozumiałam, że chcąc coś w tej dziedzinie osiągnąć, trzeba naprawdę ciężko zapracować na sukces. W sporcie nie ma nic za darmo, a jeśli marzy się o zdobywaniu medali czy biciu rekordów świata, to w drodze na szczyt niezwykle przydatne okazują się takie cechy jak dyscyplina, systematyczność czy konsekwencja w działaniu.
Progres wyników, jaki poczyniłaś w ostatnich sezonach, jest imponujący. Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że im Lucy jest starsza, tym jest lepsza?
Wydaje mi się, że metryka w moim przypadku nie odgrywa aż tak dużego znaczenia. W sporcie niepełnosprawnych jest grono dużo starszych ode mnie zawodniczek, które pomimo wybitych już na liczniku 60 wiosen wciąż są w stanie wygrywać medale mistrzostw świata czy Europy. Miejsce, w jakim aktualnie się znajduję, to zasługa ciężkiej pracy, odpowiedniej diety, pracy z właściwymi ludźmi. Wciąż się rozwijam, dążę do poprawiania siły oraz techniki – myślę, że z tego właśnie wynika progres. Wcześniej pracowałam na etacie i wiem doskonale, jak w praktyce trudne jest godzenie pracy za biurkiem z trenowaniem na pełnych obrotach. Dziś mam ten komfort, że mogę pozwolić sobie na niepracowanie i całkowicie podporządkować się sportowi. Dzięki temu na spokojnie jestem w stanie realizować plan 2-3 treningów dziennie.
Przełomem okazały się dla mnie igrzyska paraolimpijskie w Rio de Janeiro w 2016 roku. Wywalczony wówczas w finale pchnięcia kulą srebrny krążek utwierdził mnie w przekonaniu, że obrana przeze mnie ścieżka rozwoju jest właściwa. Uwierzyłam w siebie i we własne możliwości, nabrałam wiatru w żagle. Tamte wydarzenia wzmocniły mnie emocjonalnie, psychicznie oraz duchowo. Kolejny mój cel to igrzyska w Tokio. Marzy mi się złoto. Wierzę, że ciągłe dążenie do perfekcji, upór oraz determinacja już w przyszłym roku zaprowadzą mnie na najwyższy stopień podium.
Droga do Tokio wiedzie przez Dubaj. To właśnie na Półwyspie Arabskim rozegra się w pierwszej połowie listopada walka o medale mistrzostw świata oraz przepustki na igrzyska. Jak należy przepracować ten okres, by trafić z formą podczas najważniejszych zawodów w sezonie?
W tej kwestii w stu procentach zaufałam swojemu trenerowi Michałowi Mossoniowi, z którym od kilku lat tworzymy na rzutni zgrany duet. W pełni zdałam się na jego wiedzę i trenerskie doświadczenie. Moje zadanie polega z kolei na jak najdokładniejszym odwzorowywaniu jego zaleceń w praktyce. Sezon startowy jest bardzo długi, po drodze czekać nas będzie kilka mniejszych imprez stanowiących doskonałą okazję do wychwycenia oraz poprawienia wszystkich błędów i niedociągnięć, których w Dubaju będziemy chcieli uniknąć. Kryteria wyjazdu na igrzyska są bardzo restrykcyjne, nie każdemu jest dane się tam dostać. Chcąc pozostać w grze o medale, praktycznie co sezon trzeba przesuwać granice własnych możliwości. Podczas mistrzostw świata w Dausze w 2015 roku wynik 7,38 m dał mi w kuli brązowy medal. Na igrzyskach w Rio de Janeiro z takim rezultatem byłabym co najwyżej piąta.
Poziom sportu niepełnosprawnych, jak sama przed chwilą zaznaczyłaś, z każdym rokiem idzie w górę, przez co o lokaty na podium jest coraz trudniej. Czy w obecnym sezonie pokusiliście się z trenerem o wprowadzenie modyfikacji w przygotowaniach oraz treningach mających na celu powiększenie przewagi nad rywalkami?
Sport paraolimpijski jest mocno zaawansowany i jego współczesny obraz totalnie różni się od tego, co mogliśmy oglądać 10 czy 15 lat temu. Inwestycja w sprzęt i odpowiedni zespół gwarantuje bycie o krok przed resztą stawki. Trzeba pamiętać, że sukcesu nie da się odnieść w pojedynkę. Dziś jest to składowa pracy nie tylko zawodnika i trenera, ale całego sztabu specjalistów – od dietetyka, fizjoterapeuty po psychologa czy trenera mentalnego. Kiedyś w ramach treningów technicznych mieliśmy jedynie wieloboje, rzuty oraz zajęcia na siłowni. Teraz stanowią one jeden z wielu elementów układanki, które w odpowiednim momencie muszą ułożyć się w jedną spójną całość. Mamy też sporo zajęć ogólnorozwojowych, bo wbrew pozorom w momencie wypchnięcia kuli czy wyrzutu oszczepu nie pracują tylko same ramiona, w procesie tym uczestniczy całe ciało. Do tego dochodzą również treningi motoryczne i funkcjonalne oraz treningi mentalne, do których przykładam ogromną wagę. Dobrze zaprogramowana przed startem głowa to klucz do sukcesu. Przekonałam się o tym chociażby na mistrzostwach świata w Londynie w 2017 roku, przed rozpoczęciem których z góry założyłam, że nie mam szans w starciu z Chinką Lijuan Zou (mistrzyni paraolimpijska z Rio i rekordzistka świata w pchnięciu kulą w grupie F34 – przyp. red.). Zgodnie z przywidywaniami zajęłam wówczas drugie miejsce, przegrywając złoto z Chinką najmniejszą możliwą różnicą, jednego centymetra. Gdybym uwierzyła w siebie i swoje możliwości, że jestem w stanie ją pokonać, to kolejność na podium mogłaby być zupełnie inna.
W nawiązaniu jeszcze do pytania o zastosowane zmiany, od pewnego czasu w trakcie obozów staramy się więcej współpracować z fizjoterapeutami. Wzrosła ilość jednostek treningowych pod kątem motoryki i stabilizacji. W ostatnich miesiącach stan mojego zdrowia uległ pogorszeniu (z tego też względu w ubiegłym roku lekkoatletka przeszła z grupy siedzącej F34 do grupy niższej F33 – przyp. red.), więc muszę poświęcić tym elementom więcej czasu, żeby utrzymać się na siedzisku. Wcześniej rola fizjoterapeuty sprowadzała się jedynie do pracy po treningach. Dziś system pracy opiera się na wzajemnej komunikacji, a nasz fizjoterapeuta pozostaje w stałym kontakcie m.in. z trenerem. Dzięki takiemu rozwiązaniu przed każdą sesją z fizjoterapeutą nie muszę zdawać mu szczegółowych raportów z wykonanych już zadań treningowych, gdyż posiada on takie informacje z pierwszej ręki, bezpośrednio od trenera.
Podczas ubiegłorocznych mistrzostw Europy w Berlinie polska reprezentacja celebrowała historyczny sukces, zajmując z dorobkiem 61 krążków pierwszą lokatę w medalowej klasyfikacji zawodów. O Waszym wyczynie rozpisywały się w samych superlatywach niemal wszystkie liczące się na sportowym rynku media. Czy będąc tam na miejscu, spodziewaliście się aż tak imponującego wyniku?
Wiedzieliśmy, że jesteśmy do tej imprezy świetnie przygotowani i miejsce w pierwszej trójce zawodów znajduje się w naszym zasięgu, ale nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak dobrze. W drodze do stolicy Niemiec toczyła się nawet dyskusja na temat medalowych szans. Kiedy z ust kierownictwa ekipy padły słowa o 59 krążkach, ciężko było mi w to uwierzyć, zwłaszcza że dwa lata wcześniej w Grosseto lokat na podium było 50, co już wtedy stanowiło rekordowy wynik. Dopiero w piątek, gdy nad Berlinem przeszło polskie tornado, które zgarnęło aż 19 medali, uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy w stanie wygrać całe mistrzostwa. Czempionat ten pokazał przy okazji, jak ogromny potencjał drzemie w naszej młodzieży. Faustyna Kotłowska, Michał Kotkowski, Krzysiek Ciuksza czy Renia Śliwińska to przyszłość polskiej lekkoatletyki. Już teraz znakomicie radzą sobie na bieżni oraz rzutni. Część starszych zawodników po igrzyskach w Tokio z pewnością pokończy kariery. Jestem w stu procentach przekonana, że nowa, młodsza fala będzie w stanie godnie ich zastąpić.
Ty sama podczas tamtych mistrzostw dołożyłaś od siebie dwa krążki (złoto w kuli oraz brąz w oszczepie), okraszając każdy z nich nowym rekordem świata. Tych rekordów w ubiegłym roku było znacznie więcej – oficjalnych aż pięć! Nikt z lekkoatletów nie popisał się tak imponującą serią.
To prawda, oficjalnie w grupie startowej F33 aż pięciokrotnie było mi dane bić rekordy świata. Trzy z nich ustanowiłam w sierpniu podczas zawodów CPISRA World Games w miejscowości Sant Cugat, z których przywiozłam również trzy złote medale – w kuli, oszczepie oraz dysku. Dwa tygodnie później w Berlinie dołożyłam kolejne centymetry do uzyskanych wcześniej rezultatów w kuli i oszczepie. Rekordy świata czy Europy uzyskiwane na tak ważnych imprezach potwierdzają moje dobre przygotowanie do tych zawodów i jednocześnie motywują do dalszej pracy nad sobą. Za każdym razem cieszą mnie one tak samo, bez względu na to, czy uznane zostały za oficjalne czy nieoficjalne.
Medale i rekordy to marzenie każdego sportowca, jednak równie ważne jest to, jak postrzegają Cię kibice. W ubiegłym roku kilkukrotnie docenili oni Twój trud i wysiłek, przyznając Tobie m.in. piątą lokatę w głosowaniu na Dolnym Śląsku, czy ósme miejsce w plebiscycie PZSN „START”. Po raz pierwszy w historii „Złotych Kolców” kapituła konkursu wręczyła również statuetki niepełnosprawnym lekkoatletom. Jedno z takich wyróżnień powędrowało do Ciebie, drugie z nich zgarnął Maciej Lepiato. Co takie tytuły znaczą dla środowiska paraolimpijskiego?
Nagroda przyznana przez Polski Związek Lekkiej Atletyki w kategorii „paralekkoatletka roku” to dla mnie ogromne zaskoczenie, nigdy wcześniej nie było mi dane uczestniczyć w tak uroczystej gali. Cieszę się, że wraz z Maćkiem Lepiato piszemy nową historię tego plebiscytu. Czuję się zaszczycona, że znalazłam się w tak doborowym towarzystwie – najlepszych lekkoatletów w naszym kraju. Docenienie naszych wyników jest niezmiernie ważne, bo dzięki temu sport niepełnosprawnych przestaje być anonimowy. To świetna promocja dla środowiska paraolimpijskiego, a także szansa na zainteresowanie swoją osobą potencjalnych sponsorów, o których bez wątpienia jest nam trudniej. My paraolimpijczycy cieszymy z możliwości uczestniczenia w każdej takiej imprezie i mam nadzieję, że w przyszłości takich imprez z naszym udziałem odbywać się będzie jeszcze więcej.
Twoja wiedza podparta wieloletnim doświadczeniem na rzutni jest nieoceniona. Czy po zakończeniu sportowej kariery planujesz przekazać tę wiedzę młodszym pokoleniom?
Oczywiście. W ubiegłym roku zrobiłam nawet kurs instruktora sportu osób niepełnosprawnych, by w przyszłości móc pracować w jakimś klubie, choćby nawet na część etatu. Spotykam się z opiniami, że mam odpowiednie predyspozycje do tego, by na co dzień pracować z niepełnosprawnymi. I chyba faktycznie za tymi słowami kryje się sporo prawdy, bo jestem cierpliwa i trzeba zadać sobie naprawdę sporo trudu, aby wyprowadzić mnie z równowagi 🙂
W przerwie między treningami i zawodami, o ile pozwala Ci na to czas, uczestniczysz w spotkaniach edukacyjnych, podczas których masz sposobność podzielić się ze słuchaczami swoją historią oraz sportową pasją. Do kogo są adresowane te spotkania i jakie wartości starasz się wówczas przekazać swoim odbiorcom?
Zajęcia te skierowane są główne do młodych osób. Poziom moich wystąpień za każdym razem dostosowuję do wieku słuchaczy, bowiem uczestniczą w nich zarówno przedszkolaki jak i młodzież ponadgimnazjalna. Uwielbiam prowadzić takie spotkania, bo jeśli choć jedno dziecko wyniesie z nich jakąś pozytywną wartość dla siebie, to będzie znak, że moje starania nie poszły nadaremno. W trakcie zajęć staram się w przystępny sposób przekazać dzieciom informacje na temat osób niepełnosprawnych, pokazać im różnorodność otaczającego je świata, że niepełnosprawność jest częścią tego świata i nie należy przed nią uciekać. Opowiadam im, w jaki sposób należy pomagać osobom poruszającym się na wózku czy z białą laską w dłoni. Uczulam, by najpierw uważnie wysłuchały wskazówek, zanim zaoferują swoją pomoc, bo często nawet nieświadomie mogą wyrządzić nam krzywdę. Uczę je, jak należy się zwracać do niepełnosprawnych, że powiedzenie „do widzenia” osobie z dysfunkcją wzroku w żaden sposób jej nie obraża. No i najważniejsza kwestia – ZAWSZE powtarzam dzieciom, by nie naśmiewały się ze swoich niepełnosprawnych rówieśników, którzy często wstydzą się swojej odmienności, a nie potrafią się skutecznie przed takimi zachowaniami obronić.
W jaki sposób starasz się przekazać dzieciom tę wiedzę?
Uczymy się poprzez praktykę, to najlepsza metoda na przyswajanie wiedzy. Dzieci, szczególnie te z młodszych klas, biorą udział w specjalnych warsztatach, podczas których chłoną wiedzę jak gąbka. Pozwalam im usiąść na moim wózku, daję do ręki białą laskę, chętni grają również w siatkówkę na siedząco. W ten sposób chcę im przez moment pokazać namiastkę tego, jakim problemom zmuszeni jesteśmy na co dzień stawić czoła. Niech taki maluch zobaczy, że nieraz mamy w życiu pod górkę, a tak z pozoru błahe czynności jak niemożność podjechania wózkiem na chodnik wyzwalają w nas uzasadnioną frustrację. Dzięki temu dociera do dzieciaków informacja, że nie potrzebujemy współczucia ani tym bardziej litości, bo każdy z nas musiał nauczyć się żyć ze swoją niepełnosprawnością. Gdybym nie nauczyła się z nią żyć, to do dnia dzisiejszego nie potrafiłabym odpowiednio zadbać o siebie, będąc w wielu czynnościach zdaną na dobrą wolę innych.
Miewasz czasem opory, by w chwilach bezsilności poprosić obcych ludzi o pomoc?
Kiedyś miałam z tym wielki problem, dziś natomiast podchodzę do tego „na luzie”. Na początku jednak jasno ustalam zasady, informując daną osobę, w jakich granicach tej pomocy oczekuję. Nawet dorosłym nieraz trzeba tłumaczyć, dlaczego bez mojej zgody nie powinni w autobusie trzymać się za rączkę od wózka. Wózek, na którym się poruszam, to moja osobista przestrzeń, w którą nikt bez mojej wiedzy nie ma prawa ingerować. Nie zawsze udaje mi się w porę zareagować i zazwyczaj takie sytuacje kończą się upadkiem na tę osobę, a przy okazji też litanią pretensji i niepochlebnych komentarzy pod moim adresem. Trzeba pomagać, ale w rozsądnych granicach. Mam pełną świadomość, że w przyszłości nadejdzie taki moment, gdy ta pomoc okaże się wręcz niezbędna, bo nie będę w stanie wielu rzeczy samodzielnie wykonać. Ale dopóki mam chęć i wystarczająco dużo siły, dopóty chcę jak najdłużej tę samodzielność zachować.
Zawsze patrzyłaś na świat przez różowe okulary?
Przez długi czas żyłam w przeświadczeniu o swojej niższości. Kiedy w 2003 roku przesiadałam się na wózek, moje poczucie wartości spadło do zera. W tamtym czasie specjalistycznych szkoleń dla osób z uszkodzonym kręgosłupem było jak na lekarstwo. Nie miał kto przeszkolić mnie z jazdy na wózku, przez co do wszystkiego metodą prób i błędów zmuszona byłam dojść sama. Pierwsze miesiące, a nawet lata były dla mnie bardzo trudne. Głowa nie radziła sobie z nową sytuacją, wielokrotnie ogarniały mnie bezsilność i taka niemoc. Najbardziej kulała u mnie ta mentalna i emocjonalna sfera. Dopiero praca z terapeutą pomogła mi uporać się z demonami przeszłości. Owszem, czasem zdarzają mi się słabsze dni, ale gdy zły nastrój przemija, z uśmiechem na twarzy powracam na właściwe tory.
Co w te słabsze dni motywuje Cię, by podnieść się rano z łóżka i po prostu działać?
Myślę, że przede wszystkim sportowe cele, które zakładam sobie przed rozpoczęciem każdego sezonu startowego. Przed każdą dużą imprezą spisuję na malutkich karteczkach swoje marzenia, a są nimi medale igrzysk, mistrzostw świata i Europy. Karteczki te rozwieszam potem w całym mieszkaniu, by – gdziekolwiek tylko nie spojrzę – mieć te marzenia w zasięgu swojego wzroku. To jest taki mój główny motor do działania. W trudniejszych momentach mogę też liczyć na wsparcie rodziny oraz przyjaciół. Świadomość, że są osoby, do których mogę się zwrócić z prośbą o pomoc, jest niezwykle budująca. W osiągnięciu wewnętrznej równowagi niezwykle przydatne okazuje się również przywoływanie wspomnień z zawodów, przeglądanie fotografii czy czytanie komentarzy. Choć muszę przyznać, że od tych ostatnich nie zawsze bije pozytywna energia.
W jaki sposób radzisz sobie zatem z negatywnymi opiniami na swój temat skoro już o nich mowa?
Jeżeli jest to konstruktywna krytyka, mająca na celu uniknięcie podobnych sytuacji w przyszłości, to przyjmuję ją z wdzięcznością. Jestem tylko człowiekiem i jak każdy inny człowiek mam prawo do słabości i popełniania błędów. Jeśli natomiast ktoś kieruje w moją stronę nieprzyjemny komentarz, żeby podreperować swoje ego i przy okazji wyprowadzić mnie z równowagi, to najrozsądniejszym rozwiązaniem jest po prostu zignorowanie takiego zachowania.
„Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą” to Twoje życiowe motto, a także słowa znajdujące się na jednym z Twoich tatuaży. Można pokusić się o stwierdzenie, że dzięki sportowi wygrałaś nowe, lepsze życie?
Jak najbardziej, ponieważ sport nauczył mnie przede wszystkim, jak szybko i skutecznie radzić sobie z rozwiązywaniem problemów. Myślę, że w przypadku wielu zawodników, nie tylko niepełnosprawnych, sport stał się narzędziem służącym poprawie komfortu ich życia, wskazał kierunek, w jakim powinni zmierzać, by jak najefektywniej spożytkować podarowany im czas. Tak było też w moim przypadku. Nie żałowałam żadnej minuty spędzonej na treningu, choć nieraz mocno dawały one w kość. Sport stał się sensem mojego życia i nie zamieniłabym go na żadne inne, bo dzięki jego obecności to życie nabrało odpowiedniego smaku oraz koloru.
„Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały, jak latać” to jeden z moich ulubionych cytatów, którego treść w anglojęzycznej wersji masz wytatuowaną na łydce. Jaką wartość ma dla Ciebie przyjaźń?
Doceniam to, że mam wokół siebie grono oddanych i zaufanych osób, dlatego o każdą taką relację staram się dbać najlepiej, jak tylko potrafię. Zalążki pod prawdziwe przyjaźnie zaczęły się formować w szkole średniej, część z tych relacji przetrwała do dziś. Od nich właśnie otrzymałam ogrom duchowego i mentalnego wsparcia, które w tamtym dość trudnym okresie okazało się dla mnie po prostu bezcenne.
Czy w nastawionym na rywalizację i zdobywanie medali sporcie jest miejsce na przyjaźń pomiędzy zawodnikami?
Jak najbardziej. Kilka lat temu w mojej grupie startowej była niemiecka sportsmenka, Birgit Kober (dziś z powodzeniem rywalizuje w grupie stojącej – przyp. red.). Niezwykle pracowita i sympatyczna dziewczyna. Pokonanie jej stanowiło nie lada wyczyn. Na rzutni za każdym razem przegrywałam z nią różnicą co najmniej metra. Polubiłyśmy się prywatnie. Podczas zawodów potrafiłyśmy wygospodarować chwilę, by zamienić ze sobą choćby kilka zdań, miałyśmy przygotowane dla siebie drobne upominki. Birgit zawsze służyła mi pomocą. Choć na stadionie byłyśmy rywalkami, to doradzała mi w kwestiach technicznych, co należy zrobić, by oddawane przeze mnie pchnięcia były jak najlepsze.
W ostatnich latach zauważyć można wyraźną tendencję wzrostową w kwestii przepływu informacji na temat sportu niepełnosprawnych w naszym kraju. Nie wszyscy mają jednak właściwe podejście do tej kwestii. Jak reagujesz na sytuacje, gdy dziennikarze skupiają się przede wszystkim na Twojej niepełnosprawności, spychając przez to sportowe dokonania na dalszy plan?
Od wielu lat my jako zawodnicy staramy się tłumaczyć, by traktowano nas w normalny, ludzki sposób i nie patrzono na nas wyłącznie przez pryzmat posiadanej dysfunkcji. Niepełnosprawność nie powinna przysłaniać naszych sportowych dokonań. Chcemy być chwaleni, gdy na to zasługujemy, ale gdy coś pójdzie nie po naszej myśli, również chcemy to usłyszeć. Porażki są wpisane w każdy sport, również paraolimpijski. Nie jest to temat tabu i nie powinno się unikać go jak ognia. Nie chcemy jednak, by winę za wszelkie niepowodzenia spychano na nasze fizyczne ograniczenia. Krytyka, ta konstruktywna oczywiście, zawsze jest w cenie. Jesteśmy sportowcami, nie mitycznymi herosami czy superbohaterami o nadprzyrodzonych mocach, i tak jak nasi pełnosprawni koledzy-sportowcy mamy prawo oczekiwać profesjonalnego podejścia do nas przez osoby z zewnątrz.
————
Fot. główne: Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paraolimpijski.