Małgorzata Hałas-Koralewska, której półki uginają się pod ciężarem pucharów i medali wywalczonych na pomostach całego świata, po nieudanych grudniowych mistrzostwach globu w Meksyku zdecydowała się na przeprowadzenie w swoim sportowym życiu prawdziwej rewolucji. Jakie będą jej efekty i czy podjęte przez nią ryzyko w pełni się opłaci? Odpowiedzi na oba te pytania poznamy już w najbliższych miesiącach.
[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Dla osób niedowidzących: Czytaj ten artykuł”]
Paulina Królak: Po nieudanych mistrzostwach świata w Meksyku na profilu na Facebooku napisała Pani: „Na szybko podjęłam kilka decyzji, które zaskoczą pewnie niejedną osobę”. Jakie były to decyzje?
Małgorzata Hałas-Koralewska: Zgadza się, wpis takiej treści pojawił się na moim fanpage’u. Po nieudanym starcie w Meksyku wraz z trenerem, który jest też zarazem moim mężem, podjęliśmy dwie ważne decyzje. Pierwszą z nich jest zejście przeze mnie o dwie kategorie wagowe w dół. Jeszcze w tym roku podczas mistrzostw Europy, które pod koniec maja odbędą się we Francji, wystartuję w swojej „starej” wadze, czyli do 61 kg. Na wiosnę przyszłego roku (od Pucharu Świata w Dubaju począwszy) można będzie mnie oglądać już w grupie do 55 kg, w dalszej perspektywie mam plan zejścia do nawet 50 kg. Jeśli nasze plany w stu procentach zakończą się powodzeniem, to będę miała klasyfikację paraolimpijską na Tokio w kilku kategoriach wagowych, co później da nam większe pole manewru w wyborze najlepszej dla mnie mnie kategorii podczas startu w igrzyskach w 2020 roku.
Drugą naszą wspólną decyzją była całkowita zmiana techniki wyciskania, by więcej nie dać sędziom powodów do palenia moich podejść. Nad nową techniką pracujemy od mojego powrotu z Meksyku i z dnia na dzień wygląda to coraz lepiej. Jak na wprowadzone przez nas zmiany będą patrzeć sędziowie, okaże się już podczas majowych mistrzostw IPC we Francji.
P.K.: Pierwszoplanowe role podczas grudniowego czempionatu w Meksyku odgrywali sędziowie, którzy całymi seriami nie zaliczali zawodnikom kolejnych podejść. Za co zatem można spalić próbę? Dla przeciętnego Kowalskiego, który dopiero co włączył internetową transmisję, reguły rządzące tą dyscypliną wydają się być mało czytelne.
M.H-K.: Tego typu sędziowanie zniechęca widzów do oglądania naszej dyscypliny, a samych sportowców zniechęca do dalszych treningów. Problem polega na tym, że decyzje sędziów są niejawne, przez co tak naprawdę zawodnicy nie otrzymują informacji, jakie popełnili błędy i co w kolejnej próbie powinni skorygować. Bezpośrednio po starcie odebrałam dziesiątki (jeśli nie setki) wiadomości z zapytaniem, dlaczego moje podejścia były niezaliczane. Nie byłam w stanie udzielić na te pytania jednoznacznej odpowiedzi, gdyż sama nie znam powodów takich decyzji. Oglądałam swoje podejścia dziesiątki razy i nie dostrzegliśmy w nich żadnego błędu. Szkoda, bo do tych mistrzostw byłam przygotowana jak nigdy wcześniej. Kilka dni przed wylotem do Meksyku w ramach sprawdzianu wystartowałam jeszcze w Otwartych Mistrzostwach Opolszczyzny, gdzie technicznie zaliczyłam 117,5kg. W Meksyku widząc, jak restrykcyjne jest sędziowanie, zachowawczo podeszłam do ciężaru 103kg. Wynik ten już na dzień dobry gwarantowałby mi brązowy medal. Potem miałam atakować Chinkę, która zajmowała drugie miejsce.
P.K.: Czy jest szansa na to, by w ciężarach IPC (ang. International Paralympic Comittee), podobnie jak w IPF (ang. International Powerlifting Federation) nastąpiły zmiany regulaminowe i sędziowie zaczęli uzasadniać swoje decyzje dotyczące niezaliczonej próby?
M.H-K.: Słyszałam, że mają nastąpić takie zmiany. Jeśli do tego nie dojdzie, podnoszenie ciężarów wiele na tym straci. Zawodnicy nie będą chcieli startować, a kibice oglądać naszej dyscypliny.
P.K.: Jak w końcowym rozrachunku ocenia Pani miniony sezon i jakie sportowe cele stawia sobie Pani na ten obecny?
M.H-K.: Przez cały rok przygotowywałam się pod występ w Meksyku, rezygnując po drodze z większości startów. Zwieńczeniem tych przygotowań miał być medal mistrzostw świata. Tak się niestety nie stało, więc poprzedniego sezonu nie mogę zaliczyć do udanych. W tym roku najważniejszą dla mnie imprezą sportową są wspomniane już wcześniej mistrzostwa Europy IPC. Moim marzeniem jest zdobyć tam medal i zrobić taki wynik, który da mi przepustkę na igrzyska w Tokio w 2020 roku. Uwielbiam rywalizację, kocham adrenalinę i ten dreszczyk emocji, który towarzyszy mi, gdy wchodzę na pomost. Po ostatnim sezonie odczuwam duży niedosyt, więc na ten rok zaplanowanych mam sporo startów. Będę startowała na mistrzostwach świata federacji WPA (ang. World Powerlifting Alliance), mistrzostwach Ęuropy federacji WUAP (ang. World United Amateur Powerlifting), WPC (ang. World Powerlifting Congress) i na Pucharze Świata WRPF (ang. World Raw Powerlifting Federation). Na jesień planuję też powrót do IPF, więc czeka mnie naprawdę ciężki i pracowity sezon.
P.K.: Z powodzeniem łączy Pani starty w zawodach pełno- i niepełnosprawnych. Na czym pojegają różnice w organizacji i przygotowaniach zarówno jednych jak i drugich zawodów?
M.H-K.: Różnice tkwią przede wszystkim w sposobie sędziowania. Takich przepisów jak IPC nie posiada żadna federacja na świecie. Dodatkowo w zawodach osób pełnosprawnych startuję na innej ławce (wąskiej), a nogi mają oparcie na ziemi, w moim przypadku na specjalnych podkładkach. Sama jestem też prezydentem polskiego oddziału największej i najbardziej prestiżowej federacji na świecie WPC, z ramienia której zajmuję się organizacją wielu dużych imprez. W 2017 roku wraz z MOSiR Milenium Kołobrzeg podjęłam się organizacji Międzynarodowych Mistrzostw Polski WPC w wyciskaniu leżąc, trójboju siłowym i martwym ciągu. Zawody trwały trzy pełne dni od 8:00 do 22:00 i przyciągnęły ponad 220 uczestników nie tylko z Polski, bo mieliśmy też gości z Francji, Gruzji a nawet z USA.
P.K.: Podczas igrzysk paraolimpijskich w Rio de Janeiro zajęła Pani czwarte miejsce. Czy to czwarte miejsce, tak bardzo nielubiane przez większość sportowców, postrzega Pani w kategorii sukcesu czy też porażki?
M.H-K.: Mówi się, że to najgorsze miejsce dla sportowca, ja jednak nie uważam go za porażkę. Gdy w 2014 roku mówiłam głośno o moich planach wystartowania w Rio, większość osób odebrała to jako żart. Wraz z mężem postawiliśmy wszystko na jedną kartę, by zdobyć upragnioną nominację. I się udało 🙂 Czwarte miejsce na igrzyskach paraolimpijskich uważam za swój największy jak dotąd sukces, tym bardziej, że był to mój debiut w tak wielkiej imprezie.
P.K.: Ile ton „żelastwa” przerzuca Pani jednorazowo podczas treningu? Jak wygląda u Pani typowy dzień treningowy, a jak przebiega taki trening, gdy na horyzoncie pojawiają się ważne zawody?
M.H-K.: Dobre pytanie 🙂 Nigdy nie przeliczałam treningu na kilogramy czy też tony, ale muszę przyznać, że jest tego bardzo dużo. Mój zwykły dzień zaczyna się około 7:30 rano, na tę godzinę z reguły mam zaplanowany już pierwszy trening. Jest to trening typowo kardio, czyli 45-60 min interwałów na bieżni. Drugi trening rozpoczyna się około godziny 13:30 i jest to już trening siłowy. Wieczorem czekają mnie jeszcze odnowa biologiczna, masaże, sauna, a niekiedy zdarza mi się wyskoczyć na basen. Tak w zasadzie trenuję przez cały rok, zarówno w okresie roztrenowania, jak i w okresie bezpośredniego przygotowania startowego (BPS). Różnica polega na tym, że w okresie przygotowań do zawodów treningi realizowane są na większych ciężarach. W zależności od okresu startowego cały mój trening podzielony jest na mikrocykle.
P.K.: Nieodłącznym elementem wyczynowego sportu są kontrole antydopingowe. Jak często przechodzi Pani takie kontrole?
M.H-K.: Przechodzę je jak większość sportowców przy okazji zawodów takich jak mistrzostwa Polski, świata, Europy, czy Pucharów Świata. Zdarza się też, że kontrolerzy zagladają do nas podczas obozów kadry narodowej. W ramach ciekawostki mogę dodać, że podczas igrzysk paraolimpijskich w Rio de Janeiro kontrolowana byłam przez WADA aż trzykrotnie!
P.K.: Sport wiąże się z licznymi wyjazdami. Jak w tym czasie znosi Pani rozłąkę z najbliższymi?
M.H-K.: Mam ten komfort, że mój mąż jest także moim trenerem, więc na większość zawodów wyjeżdżamy razem. Poza tym po tylu latach treningów człowiek jest przyzwyczajony do takiego trybu życia i sport traktuje jako pracę, do której musi wyjść czy pojechać. Ja akurat nie mam z tym żadnego problemu. Być może wynika to z faktu, że lubię podróże.
P.K.: Jednym z czynników mających duży wpływ na uzyskiwane wyniki, czy to w papierkowej pracy za biurkiem, czy też w sporcie, jest atmosfera panująca w grupie. Jak ocenia Pani współpracę z trenerem kadry Mariuszem Oliwą?
M.H-K.: Współpraca z trenerem kadry Mariuszem Oliwą układa mi się bardzo dobrze. To odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku, który jest motorem naszego teamu.
P.K.: We wrześniu, kiedy zadałam Pani pytanie o początki w ciężarach, padła odpowiedź, że duża w tym zasługa Ryszarda Tomaszewskiego. Za co jest mu Pani najbardziej wdzięczna?
M.H-K.: Właśnie za to, że zaszczepił we mnie miłość do tego sportu 🙂
P.K.: Jak spędza Pani wolny czas? Przeglądając profile w mediach społecznościowych można trafić na szereg ciekawych informacji wskazujących, że kolejną wielką Pani pasją są psy i związane z tym wystawy psów rasowych.
M.H-K.: To prawda, muszę przyznać, że jestem straszną psiarą 🙂 Zwierzęta kochałam od zawsze i odkąd tylko pamiętam w moim rodzinnym domu zawsze były jakieś zwierzaki. Gdy wraz z mężem zdecydowaliśmy się na pierwszego wspólnego pieska, postanowiliśmy adoptować Bullteriera, który odebrany został poprzednim właścicielom za znęcanie się nad nim. Dziś jest już z nami 5 lat. Nieco ponad rok temu podjęliśmy decyzję o zakupie kolejnego pieska, tym razem rasy Staffordshire Bull Terrier. Wtedy też moja przyjaciółka namówiła mnie, bym zaczęła z nim jeździć na wystawy. Strasznie mi się to spodobało i z czasem wystawy te zaczęły się stawać moją drugą (zaraz po wyciskaniu) pasją. Dziś Hektor jest już młodzieżowym mistrzem Polski i jednym z najpiękniejszych staffików w naszym kraju. Dwa miesiące temu dostałam od męża w prezencie kolejnego pieska tej samej rasy, moją księżniczkę Bellonę 🙂 Dziś ma ona 5 miesięcy i za sobą wystawowy debiut. Psiaki towarzyszą mi każdego dnia nawet podczas treningów, jeżdżą też ze mną na zawody i ogólnie są maskotkami w moim klubie. Poza zwierzętami uwielbiam też podróżować. Dużo z mężem zwiedzamy, zarówno w kraju jak i poza jego granicami, i właściwie każdy wolny weekend spędzamy na wycieczkach razem z naszymi czworonogami.
————
Fot.: Oficjalny fanpage zawodniczki, Małgosia Hałas – Bench Press.