O tym, że świat sportu otwarty jest na różnorodność, nie trzeba już chyba nikogo przekonywać, a takie postaci jak Ray C. Ewry, George Eyser czy Károly Takács są nieobce wielkim pasjonatom olimpijskiej historii. Dziś przedstawiamy Wam sylwetki zawodników, którzy pozbawieni możliwości startu na igrzyskach paraolimpijskich postanowili swoje marzenia zrealizować na olimpijskich arenach. Ich wkład w rozwój międzynarodowego ruchu olimpijskiego bez wątpienia jest ogromny i bezcenny.
Skok po miejsce w historii
„Człowiek guma” – takim właśnie mianem określano amerykańskiego lekkoatletę Raymonda Clarence’a Ewry’ego, który ośmiokrotnie stawał na podium igrzysk olimpijskich. Wyczyn ten do dziś plasuje go w ścisłej czołówce medalowych tabel wszech czasów. Droga, jaką Ewry musiał pokonać, by osiągnąć tak niesamowity sukces, nie była usłana różami. Ewry’ego w wieku pięciu lat dopadła choroba Heinego-Medina (polio), która przykuła go do wózka. Dla małego chłopca był to dramat, gdyż choroba uniemożliwiła mu nawet swobodne poruszanie zniekształconymi nogami.
Kiedy wszystko wskazywało na to, że Ray C. Ewry resztę życia spędzi na wózku, mając 17 lat dowiedział się, że istnieje dla niego ratunek. Po konsultacjach z lekarzami Amerykanin opracował autorski zestaw ćwiczeń służący odbudowaniu zwiotczałych po przebytej chorobie mięśni nóg. Na efekty rehabilitacji nie trzeba było długo czekać. Trzy lata później Ewry postawił pierwszy krok. Samodzielny! Choroba pozostawiła jednak po sobie niemiły prezent w postaci krótszej jednej z nóg. Nie przeszkodziło mu to jednak w realizacji największego marzenia, jakim było zostanie mistrzem olimpijskim. Swój cel zrealizował w 800 procentach. W latach 1900-1908 nie miał sobie równych w skokach w dal (1900, 1904, 1908), wzwyż (1900, 1904, 1908) oraz w trójskoku (1900, 1904). Co warte podkreślenia, wszystkie te konkurencje rozgrywano wówczas z miejsca.
Eyser również przecierał medalowe szlaki
Igrzyska III Letniej Olimpiady w Saint Louis w 1904 roku okazały się pierwszą w historii imprezą tej rangi, podczas której organizatorzy zadecydowali, by nagradzać najlepszych w poszczególnych dyscyplinach złotymi, srebrnymi oraz brązowymi krążkami. Aż sześć trofeów powędrowało wówczas do rąk George’a Eysera. Jego wyczyn zapewne przeszedłby bez większego echa, gdyby nie jeden istotny „szczegół”. Ten posiadający amerykańskie obywatelstwo niemiecki gimnastyk, będąc jeszcze młodym chłopakiem, w wyniku wypadku komunikacyjnego stracił jedną z dolnych kończyn (pociąg najechał mu na nogę).
Zakochany po uszy w sportowej rywalizacji młodzieniec nie wyobrażał sobie życia bez fizycznych aktywności. Skonstruowana z kawałka drewna proteza umożliwiająca bieganie czy skakanie z powodzeniem zastąpiła uciętą kończynę. W Saint Louis Eyser nie odstawał umiejętnościami od swoich przeciwników, którzy nieraz przecierali oczy ze zdumienia, kiedy przyglądali się z boku jego gimnastycznym popisom. Za jego sprawą konto amerykańskiej reprezentacji powiększyło się o trzy złote (ćwiczenia na poręczach, skok przez konia wzdłuż, wspinaczka po linie), dwa srebrne (skok przez konia wszerz, czwórbój) oraz jeden brązowy (ćwiczenia na drążku) medal, a na wykonanie tych wszystkich zadań potrzebował zaledwie jednego dnia!
Historia z granatem w tle
Pochodzący z Węgier Károly Takács był wschodzącą gwiazdą strzelectwa sportowego. Wystarczył ułamek sekundy, by jego poukładane pod treningi i starty w zawodach życie zamieniło się w koszmar. Podczas rutynowych ćwiczeń wojskowych granat trwale uszkodził mu dłoń. Los tak chciał, że dokładnie tę samą, w której na co dzień zwykł trzymać pistolet. Kilka tygodni spędzonych w szpitalu pomogło 28-letniemu wówczas Węgrowi w odzyskaniu wewnętrznej równowagi. Nie w głowie była mu jednak przymusowa „emerytura”. Po opuszczeniu szpitalnych murów, choć wiele osób mu to odradzało, bardzo szybko pojawił się na strzelnicy. Takács nie przejmował się niepochlebnymi komentarzami na swój temat i w tajemnicy przed całym światem uczył się oddawać strzały z trzymanego w lewej dłoni pistoletu.
W 1939 roku, zaledwie kilka miesięcy po wznowieniu treningów, sięgnął po złoto mistrzostw kraju, w krótkim odstępie czasu został również mistrzem świata. Na swoje pierwsze igrzyska Węgier musiał poczekać jednak dziewięć długich lat. Jego marzenia o piątym kółku olimpijskim w brutalny sposób przekreśliła II wojna światowa. W pierwszych powojennych igrzyskach w 1948 roku w Londynie Takács okazał się poza zasięgiem rywali. Cztery lata później w Helsinkach choć jego przewaga nad resztą stawki nie była już tak imponująca, to w zupełności wystarczyła do obronienia mistrzowskiego tytułu. W tej samej specjalności zresztą (pistolecie szybkostrzelnym), w której polski mistrz Józef Zapędzki dwukrotnie zapisał się złotymi zgłoskami na kartach naszej olimpijskiej historii (Meksyk 1968 i Monachium 1972). Takács wystąpił jeszcze w 1956 roku na Antypodach, gdzie nie zdołał ustrzelić trzeciej z rzędu victorii (ostatecznie był ósmy).
Pierwszy pływacki mistrz po amputacji
Takács nie był pierwszym Węgrem dostępującym zaszczytu reprezentowania swojego kraju podczas igrzysk olimpijskich. Dwie dekady wcześniej uprzedził go starszy o rok Olivér Halassy, doskonały pływak, który w wieku ośmiu lat w tak niefortunny sposób próbował dostać się do tramwaju, że lekarze zmuszeni byli przeprowadzić amputację jego lewej nogi poniżej kolana. Halassy nie zrezygnował z pływania i pomimo niepełnosprawności stał się podporą węgierskiej reprezentacji waterpolistów, z którą trzykrotnie sięgnął po tytuł mistrza Europy (1931, 1934, 1938). Z drużyną Madziarzy trzykrotnie było mu dane wystartować na igrzyskach olimpijskich, co czyni go pierwszym w historii pływakiem-amputantem na zawodach tak wysokiego szczebla. Za każdym razem też szyję Halassy’ego przyozdobiły olimpijskie krążki. W Amsterdamie w 1928 roku był to srebrny kruszec. Podczas dwóch kolejnych igrzysk, w Los Angeles (1932) i Berlinie (1936), Węgrzy zgarnęli pierwsze lokaty. Halassy wystąpił we wszystkich spotkaniach, strzelając w nich odpowiednio trzy, jedenaście oraz sześć bramek.
Duńska prekursorka paraujeżdżania
„Bo zwyciężyć mogą ci, którzy wierzą, że mogą”. Ten piękny cytat autorstwa Wergiliusza w znakomity sposób odzwierciedla charakter duńskiej amazonki Lis Hartel. Jej wielki hart ducha i upór idące w parze z równie wielką determinacją, jakimi wykazała się w trakcie trudnego powrotu na hipodrom, odbiły się szerokim echem w świecie sportu. Choć nastoletnią Lis zaliczano do obiecujących zawodniczek młodszego pokolenia, to swoimi umiejętnościami nie ustępowała starszym i bardziej doświadczonym kolegom. Kiedy treningi pod kierunkiem matki okazały się już niewystarczające, Hartel powierzyła swoją karierę specjaliście od jeździectwa, Gunnarowi Andersenowi, dzięki któremu w ekspresowym tempie wspinała się po kolejnych szczeblach kariery.
Hartel miała 23 lata i była w ciąży z drugim dzieckiem, gdy nieoczekiwanie zaatakowało ją polio. Dzięki intensywnej rehabilitacji udało jej się odzyskać sprawność w większości mięśni, do końca życia jednak pozostała jej „pamiątka” w postaci niedowładu dolnych kończyn na odcinku poniżej kolan. Po przebytej chorobie ogromne problemy sprawiały jej tak wydawać by się mogło proste czynności jak dosiadanie czy zsiadanie konia, podczas których zmuszona była już liczyć na pomoc osób trzecich. Lis zacisnęła mocno zęby. Sam powrót do wyczynowego sportu zajął jej trzy lata. Dość szybko też uzyskała kwalifikację na upragnione igrzyska olimpijskie w Helsinkach w 1952 roku, z których powróciła zresztą ze srebrnym medalem w ujeżdżaniu. Cztery lata później w odległym Melbourne powtórzyła ten wyczyn. Po raz drugi wówczas nie zawiódł jej ukochany koń oldenburski Jubilee (Jubileusz), z którym przyszło jej celebrować jeszcze niejeden sukces.
Złote ramię Connolly’ego
Harold Vincent „Hal” Connolly w historii „królowej sportu” zapisał się jako pierwszy miotacz, który posłał młot poza granicę 70 metrów. Aż siedmiokrotnie wpisywał się na listę rekordzistów świata, przewodząc temu zestawieniu przez niemal dziewięć lat. Swoją życiówkę wyśrubował w 1965 roku do imponującego na tamte czasy poziomu 71,26 m. Kręcenie rekordowych wyników wbrew pozorom nie przychodziło mu z taką łatwością jak jego kolegom z koła. Podczas porodu „Hal” doznał bowiem ciężkiego uszkodzenia nerwu w lewym ramieniu, wskutek którego prawidłowy rozwój górnej kończyny okazał się niemożliwy. Następstwem tego urazu były deformacja i krótsze o 4,5 cala lewe ramię. Ręka ta była wyraźnie słabsza od prawej, w pełni sprawnej kończyny, a co idzie za tym – niezwykle podatna na wszelkie uszkodzenia oraz otarcia. Lewa dłoń Connolly’ego stanowiła zaledwie 1/3 wielkości prawej, jakby tego było mało, w dzieciństwie kilkunastokrotnie zakładano mu gips.
Rok 1956 okazał się dla Harolda Connolly’ego przełomowy, jeśli chodzi o osiągane wyniki. Na miesiąc przed igrzyskami w Melbourne ustanowił swój pierwszy rekord świata, stając się w ten sposób murowanym faworytem do olimpijskiego złota. Na Antypodach „Hal” stoczył zacięty pojedynek o zwycięstwo z reprezentantem ZSRR Michaiłem Kriwonosowem, którego pokonał ostatecznie o 16 centymetrów. Igrzyska te poza medalem przyniosły lekkoatlecie również miłość. Amerykanin zakochał się z wzajemnością z mistrzynią rzutu dyskiem Olgą Fikotovą z Czechosłowacji, swój związek sformalizowali zaraz po powrocie z Australii. Biorąc pod uwagę sportowy aspekt życia Connolly’ego, mogliśmy oglądać go jeszcze na trzech kolejnych igrzyskach. W Rzymie w 1960 roku zajął ósme miejsce (po brąz sięgnął wówczas Tadeusz Rut), cztery lata później w Tokio poprawił się o dwie pozycje, w 1968 roku w Meksyku natomiast nie zdołał przebrnąć przez niewybaczające błędów kwalifikacje.
Strzela z łuku, choć słabo widzi
W dyscyplinach sportu, w których jedną ze składowych końcowego wyniku stanowi precyzja wykonanego rzutu/strzału, doskonały (wręcz sokoli) wzrok to wielki atut. Czy jest to zatem równoznaczne ze stwierdzeniem, że osoby słabowidzące bądź niewidome powinny całkowicie zaniechać tego rodzaju aktywność? Nic bardziej mylnego! Koreańczyk z Południa Im Dong-Hyun wbrew temu, jak widzi otaczający świat, całą swoją energię postanowił ukierunkować na łucznictwo. Dong-Hyun od urodzenia walczy z krótkowzrocznością, którą na co dzień stara się korygować specjalnymi okularami. Jego ostrość w lewym oku kształtuje się na poziomie 20/200, w prawym oku natomiast jest lepiej – 20/100. Przy takich parametrach oddalona od niego o 70 metrów tarcza przypomina paletę rozmytych barw.
Jak większość koreańskich łuczników Dong-Hyun swoją przygodę ze sportem rozpoczął w szkole podstawowej. Już w 2002 roku, mając zaledwie 17 lat, zasilił szeregi kadry narodowej. Dwa lata później z kolei poleciał na swoje pierwsze z łącznie trzech igrzysk. W turniejach indywidualnych pochodzącemu z Cheongju zawodnikowi nie wiodło się najlepiej. Co ciekawe, gdyby zaczęto rozdawać krążki za występy w kwalifikacjach, to na szyi Koreańczyka dwukrotnie zawisłby złoty kruszec. W 2004 roku w Atenach rezultatem 687 pkt. Dong-Hyun wystrzelał nowy rekord świata, który osiem lat później w Londynie wyśrubował do 699 „oczek”. Indywidualne niepowodzenia znakomicie za to potrafił zrekompensować sobie w drużynie, z którą dwukrotnie stanął na najwyższym stopniu podium (Ateny 2004, Pekin 2008), a także raz na stopniu trzecim (Londyn 2012).
Przedstawione powyżej historie siedmiorga sportowców z niepełnosprawnością, którzy bez żadnych kompleksów miażdżyli konkurencję, stanowią jedynie wycinek w ponad stuletniej historii olimpizmu. Już wkrótce przybliżymy Wam sportowców niesłyszących, którzy złoto-srebrno-brązowymi literami również zapisali się na kartach światowego sportu.