Bez wątpienia jeden z najwybitniejszych polskich paraolimpijczyków. Duma i wizytówka działającego w Nowym Sączu klubu będącego przed laty prawdziwą kuźnią sportowych talentów. Z pięciu zimowych igrzysk powracał z siedmioma medalami, aż czterokrotnie było to złoto. Wyczyn ten do dziś plasuje go w czołowej dwudziestce najlepszych w historii biegaczy narciarskich.
[responsivevoice_button voice=”Polish Female” buttontext=”Dla osób niedowidzących: Czytaj ten artykuł”]
– Miał czternaście lat, gdy za namową swojego brata po raz pierwszy przekroczył próg naszego klubu. Wystarczyło tylko na na niego spojrzeć i od razu wiedziałem, że z tej mąki będzie dobry chleb – opowiada trener Stanisław Ślęzak, który od wielu lat dokumentuje sportowe dokonania swoich podopiecznych z Nowego Sącza. Marcin Kos już od pierwszego samodzielnego oddechu miał trudniej w życiu niż inne dzieci. Urodził się z niewykształconymi w pełni rękami, które – jeśli przyjrzeć im się z bliska – przypominały skrzydełka. Dla jego rodziców musiał być to nie lada cios. Choć nieraz bywało ciężko, to Marcin nie dał się złamać. Sam, na przekór wszystkim i wszystkiemu, bo kłód pod nogi rzucanych miał co niemiara, nauczył się ubierać, pisać, jeździć na rowerze czy prowadzić samochód. W budowaniu poczucia własnej wartości i umacnianiu go w przekonaniu, że pomimo niepełnosprawności może być „kimś”, pomógł mu sport. Marcin był zdyscyplinowanym uczniem. Imponował wytrzymałością i szybkością. Wielu dużo sprawniejszych rówieśników w bezpośrednim starciu z nim często pozostawało daleko w tyle. W stu procentach zaufał trenerowi Ślęzakowi, którego ogromna wiedza potwierdzona latami praktyki aż pięciokrotnie zaprowadziła go na olimpijskie areny.
Debiut marzenie. Tak w dwóch słowach opisać można pierwszy z pięciu występów urodzonego 25 września 1970 roku Marcina Kosa w zimowych igrzyskach paraolimpijskich. Kos, który do Innsbrucku jechał głównie po mające zaprezentować w przyszłości doświadczenie, pomimo młodego wieku (w chwili startu nie miał przecież ukończonych 18 lat) zachował się jak dojrzały, rasowy zawodnik. Nie było widać po nim ani tremy, ani tym bardziej strachu. Już wtedy swoją przynależność do światowej elity zaakcentował dwoma krążkami, wypełniając tym samym 25% polskiego planu, jeśli chodzi o miejsca w czołowej trójce. Trasę biegu liczącego 15 kilometrów pokonał najszybciej z siedmioosobowej stawki. Na mecie wyścigu osiągnął czas o 2:24,0 min lepszy od sklasyfikowanego na drugim miejscu Francuza Pierre’a Delavala. Po swój pierwszy z czterech brązowych medali na śniegu sięgnął wtedy Jerzy Szlęzak, który do kolegi z reprezentacji stracił 3:10,0 min. Na dystansie 5 kilometrów (obie konkurencje LW5/7) Kos i Delaval zamienili się kolejnością na podium, a przewaga reprezentanta Trójkolorowych wyniosła nad Polakiem 12,8 s.
Podczas następnych zimowych igrzysk, których gospodarzem cztery lata później było Albertville, Polacy na podium meldowali się pięciokrotnie. Ich łupem padły wówczas dwa złote i trzy brązowe krążki, a Kos powiększył swoją kolekcję o kolejne dwa trofea. Biegu na „piątkę” nie ukończył, lecz i tak biało-czerwoni mieli w nim swój złoty akcent. Zwycięzcą grupy LW3,5/7,9, a co za tym idzie nowym mistrzem paraolimpijskim wśród zawodników startujących w pozycji stojącej został Jan Kołodziej. Po raz drugi Mazurek Dąbrowskiego zabrzmiał na tych igrzyskach za sprawą Marcina Kosa, który triumf na dystansie 20 km (LW3,5/7,9) przypieczętował ponad minutową przewagą nad drugim w klasyfikacji Niemcem Axelem Heckerem. Po kolejny krążek pobiegł wraz z kolegami w sztafecie (LW2-9). Kwartet w składzie Jan Kołodziej, Marian Damian, Marcin Kos oraz Andrzej Pietrzyk w stawce czterech startujących ekip uplasował się na trzeciej pozycji.
Lillehammer, 1994 rok. Drugie w kolejności (po Innsbrucku 1984), jeśli chodzi o medalowe zdobycze, najbardziej udane zimowe igrzyska dla Polski. Po wszystkie krążki, a było ich łącznie dziesięć – 2 złote, 3 srebrne i 5 brązowych, sięgali biegacze. Oba mistrzowskie tytuły zresztą powędrowały do Marcina Kosa, który na igrzyska te przygotował wyborną formę. Pochodzący z Piątkowej zawodnik powtórzył sukces z Albertville i bieg na 20 kilometrów rozgrywany klasykiem ukończył na pierwszym miejscu. Podobnie jak dwa lata wcześniej na drugiej pozycji z ponad 80-sekundową stratą do naszego reprezentanta znalazł się Niemiec Axel Hecker. Czołową trójkę uzupełnił natomiast trenujący na co dzień we wrocławskim Starcie Jerzy Szlęzak. Co ciekawe, taka sama kolejność nazwisk figuruje w oficjalnych raportach „dyszki” łyżwą. Niewiele brakowało, a Kos z Lillehammer powróciłby w potrójnie złotej koronie. O losach mistrzowskiego tytułu na 5 kilometrów klasykiem, który finalnie powędrował do Heckera, zadecydowało zaledwie 5,3 s. Szlęzak ponownie był trzeci (wszystkie biegi LW5/7). Czwartą konkurencją, w której wystartował Kos, był biathlonowy bieg na odcinku liczącym 7,5 km (LW5-8). Rywalizację w tej specjalności zdominowali Niemcy, którzy zajęli pierwsze trzy pozycje, a bezbłędne strzelanie Polaka w gronie 22 zawodników wystarczyło do zajęcia dopiero dziewiątego miejsca.
Nagano 1998. Czwarte igrzyska Marcina Kosa, bez miejsc na podium niestety. Choć nie udało mu się zająć miejsca w najlepszej trójce, to nie wrócił do domu z pustymi rękami. Otrzymał bowiem trofeum cenniejsze niż wszystkie sportowe skarby świata razem wzięte. Złoty medal z zatopionym w nim brylantem. – To nagroda przyznawana zawodnikowi, który założył rodzinę, podjął pracę oraz osiągnął sukces w sporcie – wyjaśnia trener Stanisław Ślęzak. Marcin Kos te trzy płaszczyzny starał się godzić najlepiej, jak tylko potrafił. Kiedy jeździł na zawody, trójka jego dzieci (miał dwóch synów oraz córkę) pozostawała pod opieką żony. Nieobecności w domu starał się wynagradzać najbliższym kolejnymi krążkami, których z każdym rokiem przybywało. Jedna kartka formatu A4 na wypunktowanie wszystkich jego trofeów przywożonych z mistrzostw świata i Europy czy Pucharów Świata to za mało. Z samych tylko igrzysk paraolimpijskich wracał z siedmioma medalami – czterema złotymi, dwoma srebrnymi i jednym brązowym, co w medalowej klasyfikacji wszech czasów w biegach narciarskich plasuje go aktualnie na 15. pozycji. Pozostając wciąż jeszcze w temacie japońskich igrzysk, pochodzący z Piątkowej zawodnik najlepszy występ zanotował w biegu na 15 km łyżwą, w którym na 23 startujących był piąty. W równie licznie obsadzonej „piątce” klasykiem był szósty (obie konkurencje LW5/7,6/8). Czterokrotnie dłuższego klasyka (LW2-9) nie ukończył, a cztery pudła zaliczone na strzelnicy w biathlonie (LW2,3,4,5/7,9) pozwoliły mu zająć ósmą pozycję.
W swoich ostatnich piątych igrzyskach Marcin Kos zaprezentował się w trzech konkurencjach biegowych. Rozgrywanych w Salt Lake City 20 km (tym razem techniką dowolną), podobnie jak cztery lata wcześniej w Nagano, nie ukończył. Na dystansie krótszym o połowę był czwarty, lecz strata do będącego na trzecim miejscu Josefa Giesena z Niemiec wynosiła 40 sekund. Ostatnia z konkurencji, 5 km rozgrywane stylem klasycznym, na którym o losach złotego medalu zadecydowało zaledwie 0,6 s, przyniosła Kosowi dziewiąte miejsce. Brak krążka w USA Kos odbił sobie z nawiązką rok później, przywożąc z odbywających się w niemieckim Baiersbronn mistrzostw globu złoto w biathlonie (7,5 km) oraz w rozgrywanym techniką dowolną biegu na na 5 km.
Po odwieszeniu nart na kołku Marcin Kos nie do końca potrafił odnaleźć się w pozasportowej codzienności. Pogubił się w swoim życiu. Zmarł w 2016 roku, na kilka dni przed rozpoczęciem w Rio de Janeiro letnich igrzysk paraolimpijskich, nie doczekawszy swoich 46. urodzin.
Czytaj także: Poznaj medalistów zimowych igrzysk paraolimpijskich: Piotr Sułkowski.
————
Fot. (płonący znicz): Robert Szaj/Polska Fundacja Paraolimpijska.