– Przyszłam na stadion dopingować kolegów i koleżanki, bo mimo tragedii – bólu kontuzji i bólu dyskwalifikacji – chcę dawać innym siłę i motywację. Mam głęboką nadzieję, że to, co mnie spotkało, nie osłabi ich, ale jeszcze bardziej zmotywuje do walki o medale! – mówi Róża Kozakowska, która po tym, jak odebrano jej złoty medal w rzucie maczugą, wraca do Polski na leczenie. Z powodu kontuzji barku nie wystartuje w Paryżu w konkursie pchnięcia kulą.
Róża Kozakowska przybyła w niedzielę na Stade de France żeby dopingować polskich lekkoatletów w walce o medale. „Dajesz Aśka, dajesz! Polska górą!” – krzyczała, gdy obok przebiegała w eliminacjach dystansu 1500 m Joanna Mazur z przewodnikiem Michałem Stawickim.
Niestety, igrzyska dla Róży już się skończyły – wraca do Polski na leczenie.
– W tym drugim konkursowym rzucie wyrwało mi po prostu bark. Rezonans wykazał, że zerwane są wszystkie więzadła, które trzymają kość i jest wylane sporo krwi. Więc niestety oznacza to dla mnie koniec igrzysk w Paryżu. Bardzo chciałabym odbić sobie wszystko w konkursie pchnięcia kulą. Ale wiem, że choćbym wzięła wszelkie dostępne leki przeciwbólowe, wszelkie blokady i zagryzła zęby tak mocno jak nigdy, ręka nie pchnie tej kuli, bo nie mam w niej ani siły, ani czucia – mówi.
Róża nie ukrywa, że nie była to łatwa decyzja.
– Bardzo mi z tego powodu smutno z powodu moich kibiców i reszty polskich zawodników. Że nie dane było nam wszystkim wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego. Mam nadzieję, że oni zrozumieją. Że zawodnicy zapomną już o tym, co się stało i skupią się na walce o medale, a kibice na wspieraniu ich tak gorąco, jak mnie. Paralimpijczycy tego teraz najbardziej potrzebują – podkreśla.
„Przyjmuję wszystko ze spokojem”
– Ja przyjmuję tę kontuzję i dyskwalifikację na klatę. Nie złamie mnie to. Oczywiście, jestem potwornie rozczarowana, ale też zadowolona z wyniku, bo rzuciłam najdalej, pobiłam rekord świata, dałam z siebie wszystko – zaznacza.
Dziś Róża Kozakowska na to, co się wydarzyło, patrzy już trochę inaczej.
– Co nie nas nie zabije, to nas wzmocni. Ja czuję się po tym wszystkim jeszcze silniejsza i jeszcze bardziej zmotywowana. Na pewno nie utracę ducha walki w życiu ani w sporcie! Niech o to nikt się nie martwi – zapewnia. – Pomyślałam, że Bóg poddał mnie próbie: medal czy wiara. Straciłam medal, ale to tylko kawałek żelaza, wiara we mnie zostaje. Ktoś inny może by się załamał, wyklinał. Ja przyjmuję wszystko ze spokojem. To jest mój krzyż, który niosę. Ból też mnie nie zabije, bo ja już w życiu tyle bólu doznałam i przeżyłam, więc i teraz sobie poradzę.
Zawodniczka pojawiła się na trybunach Stade de France, by podczas porannej sesji wspierać koleżanki i kolegów z reprezentacji.
– Dlatego przyszłam na stadion, żeby pokazać, że mimo tragedii – bólu kontuzji i bólu dyskwalifikacji – nadal mogę dawać innym siłę i motywację. Jestem szczęśliwa, że mogę kibicować moim koleżankom i kolegom. Mam głęboką nadzieję, że to, co mnie spotkało, nie osłabi ich, ale jeszcze bardziej zmotywuje do walki – podkreśla.
Na koniec Róża Kozakowska postanowiła jeszcze wyjaśnić jedną ważną sprawę.
– Najbardziej bolało mnie to, że ktoś z kibiców w Polsce mógł pomyśleć, że zdyskwalifikowano mnie, bo chciałam oszukać. Zagrać nie fair, nielegalnie pomóc sobie w zwycięstwie. A ja bym w życiu tak nie postąpiła. Nigdy bym tak zdobytego medalu nie chciała! Chcę wygrywać czystą walką. Im cięższą i okupioną większym wysiłkiem, tym lepiej. Chcę być prawdziwym zwycięzcą, w sprawiedliwej walce. I znowu będę wygrywać! Nic się nie kończy. Muszę tylko wyzdrowieć.
____
Tekst i zdjęcie Michał Pol, Paryż
Informacja prasowa Polskiego Komitetu Paralimpijskiego