Ostatniego dnia igrzysk paraolimpijskich w Pekinie startujący na monoski Igor Sikorski nie ukończył przejazdu w slalomie. Jego los podzielił w drugim przejeździe Andrzej Szczęsny, który oficjalnie pożegnał się z zawodowym paranarciarstwem alpejskim.
Nie najlepsze nastroje panowały wśród naszych paranarciarzy alpejskich po zakończonej rywalizacji w slalomie w niedzielne popołudnie. Dla naszej reprezentacji była to ostatnia szansa na podium podczas chińskich igrzysk.
– Nie ukrywam, że przyjechaliśmy tu walczyć o medal, co najmniej jeden. Coś ewidentnie poszło nie tak, coś się nie zgrało, coś nie siadło przede wszystkim Igorowi. Czy stoki, czy śnieg, chociaż udało się dobrze trafić z ustawieniem sprzętu. To już indywidualna sprawa zawodników, co im odpowiadało, a co nie, bo do samego przygotowania to nie możemy się przyczepić. Po prostu zabrakło szczęścia – tłumaczył trener kadry Michał Kłusak.
Jak dodał Kłusak, slalom nie był łatwy, aczkolwiek dosyć krótki jak na zawody rangi olimpijskiej. Ustawienie było raczej trudne, ale warunki nawet jeśli niełatwe, to równe dla wszystkich. Dla Igora Sikorskiego to w ogóle nie były szczęśliwe igrzyska. Brązowy medalista z Pjongczangu nie ukończył na stokach Yanquin żadnej z czterech konkurencji, w których startował. Ostatnią szansą na dobry występ był dzisiejszy slalom, ale 13 marca okazał się również pechowy. Wielka szkoda, zwłaszcza, że początek przejazdu poszedł mu wzorowo i odnotował niewielką stratę do prowadzącego Norwega Jespera Pedersena, który finalnie zdobył złoto w tej konkurencji. Cztery lata pracy, 40 sekund i po zawodach. Błędy wyeliminowały Sikorskiego z dalszej rywalizacji.
– Początek był bardzo fajny, dobrze mi się jechało. Złapałem rytm i było dobrze do momentu, kiedy spóźniłem skręt w stromszym miejscu. Tam się zatrzymałem, musiałem podejść do tyczki i ruszyć od nowa. I dalej już się nie jechało tak super. Potem przed metą, na tym stromszym fragmencie się wywaliłem. W slalomie zawsze wypada największa liczba zawodników, choć ta trasa nie jest najtrudniejszą, na jakiej jeździłem. Początek przyjemny, stromo tylko na koniec. Fajna trasa, szkoda.
Szkoda tym bardziej, że jeśli Polska miała szansę na medal na ostatniej prostej igrzysk, to mógł go dać tylko slalom Sikorskiego. Nasze nadzieje były przecież rozbudzone zdobytym w styczniu w Lillehammer tytułem wicemistrza świata. Co prawda w gigancie, ale od początku było wiadomo, że tylko w konkurencjach technicznych Igor może nawiązać rywalizację ze światową czołówką. Jednak trudno się dziwić – Igor jechał z ogromnym obciążeniem. Nie jest przecież tak, że o wcześniejszych nieukończonych przejazdach da się szybko zapomnieć.
– Starty zawsze są trudne, a jak się wypada to jest jeszcze trudniej. No cóż, taki jest sport. Różne rzeczy się na to składają. Może za bardzo chciałem. Fajnie się jechało tę pierwszą część, bardzo szkoda tej końcówki. Ale cieszę się, że będąc Polakiem, pochodząc nie z alpejskiego kraju, mogłem z najlepszymi nawiązać walkę i było tak, że nieraz też z nimi wygrywałem. W tym roku wrócę do Polski bez medalu, ale tego, co osiągnąłem, nikt mi nie zabierze.
Wspaniałej historii nikt też nie odbierze Andrzejowi Szczęsnemu, dla którego igrzyska w Pekinie były czwartymi w życiu. Nasz zawodnik zapowiedział koniec kariery sportowej i ze wzruszeniem nie krył dumy z tego, że był chorążym polskiej reprezentacji i że mógł współtworzyć przez ponad dwadzieścia lat historię polskiego paranarciarstwa alpejskiego. Dziś w slalomie po pierwszym przejeździe był 25., w drugim jak przyznał, „poszedł na całość”.
– Postawiłem wszystko na jedną kartę. Wiedziałem, że to mój ostatni przejazd w karierze zawodniczej. Chciałem dojechać do mety jak najlepiej i jak najszybciej. Zostałem troszeczkę z tyłu, a ta górka nie wybacza błędów. Na stromym odcinku narta od razu odjechała i wylądowałem na tyłku. Gdybym miał drugi raz jechać, pojechałbym tak samo. Nie miałem nic do stracenia. Cieszę się bardzo, że jestem cały. Łezka się w oku kręci, bo za mną ponad dwadzieścia lat. Coś się kończy, coś się zaczyna. Dziś kończę z narciarstwem wyczynowym. Cieszę się bardzo, że mogłem tutaj wystartować. Liczyłem na troszeczkę więcej, ale dałem z siebie 100% i nie mam sobie nic do zarzucenia. Pojechałem na tyle, na ile mnie było stać. Nie żałuję żadnej chwili, nie żałuję, że po kontuzji wróciłem. Dałem z siebie wszystko i jest pięknie.
Pytanie zatem, które samo ciśnie się na usta, to czy w paranarciarstwie alpejskim są inni zawodnicy, którzy za cztery lata będą mogli nas reprezentować. Okazuje się, że na szczęście tak.
– Aktualnie z młodych jest Michał Gołaś z przewodnikiem Kacprem Walasiem – opowiada Igor Sikorski. – Michał to niedowidzący chłopak, który od dziecka jeździ na nartach. Zawsze trenował z pełnosprawnymi, od roku jeździ z nami. W tym roku zaliczył klasyfikacje i odniósł pierwsze sukcesy. W swoich pierwszych czy drugich zawodach meldował się na podium Pucharów i Pucharu Świata. Myślę, że u niego jest ogromny potencjał. Co do zawodników na monoski, to mam nadzieję, że tacy też się będą pojawiać.
W sporcie oprócz talentu zawsze najważniejszy jest talent do pracy, co tylko potwierdził Michał Kłusak, wybiegając myślami w przyszłość.
– Mamy młodych zawodników, na których bardzo liczę. Najbardziej liczę na to, że będzie im się chciało pracować. Postaramy się zrobić wszystko, żeby mieli jak najlepsze przygotowanie. Jeżeli tylko będą chcieli, to sporo jest chętnych ludzi, żeby im pomóc.
Ale to już będzie zupełnie inna historia. W końcu dziś coś się kończy i coś się zaczyna.
*****
Paulina Malinowska-Kowalczyk, Michał Pol, Yanquin
Fot. Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paraolimpijski