Trzecie w karierze igrzyska i po raz trzeci bez upragnionego podium. Jacek Czech ósmym pływakiem igrzysk paraolimpijskich na 50 metrów w stylu grzbietowym. Wcześniej na dwukrotnie dłuższym dystansie finiszował był czwarty.
Jego historia stanowi przestrogę, aby nie igrać z żywiołem, zwłaszcza tak niebezpiecznym jak woda, która w połączeniu z płytką wyobraźnią potrafi wywrócić życie o 180 stopni. Przed wypadkiem sport na stałe wpisany był w codzienność Jacka Czecha. Miał 18 lat, gdy w wyniku niefortunnego skoku na główkę stracił władzę w rękach i nogach. Kilka miesięcy przeleżał unieruchomiony w szpitalu, wpatrując się w sufit. Potem była rehabilitacja, wyjątkowo ciężka i bolesna. Wszystko po to, aby móc jak najszybciej wrócić do domu „na kołach”.
„Jeżeli zdecydujesz się ruszyć, nic cię nie powstrzyma” – to jego życiowa dewiza. W myśl tej zasady zaraz po wypisie ze szpitala swoją codzienność budował od nowa. Choć nieraz bywało ciężko, to pomimo mnożących się trudności i barier nie dał się złamać. Skończył szkołę, a następnie studia. Regularnie uczęszczał też na basen. Głód sportowej rywalizacji okazał się silniejszy niż strach przed wodą. Wodą, która z jednej strony odebrała mu sprawność, a z drugiej sprawiła, że poczuł się w niej wolnym człowiekiem. Dziś w pływackiej reprezentacji Polski jest najbardziej doświadczonym zawodnikiem i mógłby być ojcem dla wielu znacznie młodszych od siebie kolegów.
Do tej pory Jacek Czech nie miał szczęścia do igrzysk. Za każdym razem czegoś brakowało, aby znaleźć się na podium. Podczas debiutu w Londynie w 2012 roku wystartował w trzech konkurencjach. W najbardziej udanych wyścigach na dystansach 50 i 100 metrów stylem dowolnym zajął nielubiane przez sportowców czwarte miejsca, a w sprincie grzbietem dopłynął do mety na piątej pozycji. Cztery lata później w Rio de Janeiro był z kolei szósty na 50 metrów i siódmy na setkę grzbietem.
W Tokio znów po cichu liczył na medal i zasługiwał na niego jak mało kto, jednak w najważniejszych startach w sezonie ponownie zabrakło tego błysku. W dodatku po przylocie do Japonii miał problemy z aklimatyzacją, przez co w pierwszej konkurencji nie mógł w pełni rozwinąć skrzydeł. Na dystansie 100 metrów grzbietem na finiszu był czwarty. – Walczyłem mocno z samym sobą i przełamałem się. To był chyba najcięższy start od 2013 roku. Ze swoją słabością wygrałem, z przeciwnikami nie było jeszcze mi dane powalczyć – pisał tuż po wyścigu.
Tej walki oczekiwał od siebie w dzisiejszym finale 50 metrów stylem grzbietowym (S2), do którego przystąpił jako aktualny wicemistrz świata. Eliminacje Czech zakończył z czasem 1:00,97 min na szóstej lokacie. Miał świadomość, że chcąc zmieścić się w czołowej trójce, wieczorem trzeba będzie wycisnąć z siebie zdecydowanie więcej. W medalowym wyścigu Polak był jednak daleki od swoich rekordów życiowych. Na finisz wpadł z rezultatem 1:05,13 min i zamknął ośmioosobową stawkę. Triumfował Brazylijczyk Gabriel Geraldo dos Santos Araujo (53,96 s), który wpłynął na metę przed Chilijczykiem Alberto Abarzą (57,76 s) oraz Władimirem Danilenką z Rosyjskiego Komitetu Paraolimpijskiego (59,47 s).
Wcześniej na eliminacjach w tej samej konkurencji przepadł Kamil Otowski, który ostatecznie był dziesiąty. Awansu do finału 100 metrów stylem motylkowym (S9) nie uzyskał z kolei Igor Hrehorowicz, zajmując trzynastą lokatę.
————
Paulina Królak/Polska Fundacja Paraolimpijska
Fot. Bartek Syta/Polska Fundacja Paraolimpijska