Wojciech Taraba. Fot. Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paraolimpijski

Wojciech Taraba wył z bólu podczas startu

Wojciechowi Tarabie nie udało się awansować do finału snowboardowego crossu. Kwalifikacje zakończył na 20. miejscu. Wszystko przez upadek na ostatnim treningu jak przed czterema laty na igrzyskach w Pjongczangu. Wtedy doznał złamania twarzoczaszki i na całe igrzyska trafił do szpitala. Tym razem potłukł kikut i wystartował, ale podczas jazdy ryczał z bólu. 

Nie chcę mówić, że to nieudany występ, bo dałem z siebie wszystko i starałem się, jak mogłem, żeby przejazdy były jak najlepsze. Zabrakło mi dnia treningu, ponieważ ten przedwczorajszy odwołano ze względu na wiatr. Chciałem to nadrobić na ostatnim treningu, ale przesadziłem, podszedłem zbyt ambitnie, przeleciałem hopę i zamiast w strefie lądowania siadłem na płaskim. Potłukłem sobie mocno kikuta nogi. Miałem nadzieję, że nie będzie to miało wpływu na start, ale podczas przejazdu wręcz wyłem z bólu – opowiadał po powrocie do wioski.

Dodał, że w tej konkurencji sam awans do finału byłby wielkim osiągnięciem. – Trudno się ścigać z czołówką, odstając od nich tak bardzo pod względem liczby treningów i przygotowania, jakie oni mają. Można nadrabiać talentem i doświadczeniem, ale bez wyjeżdżonej pewnej liczby godzin nie doskoczę. Nie mam do nikogo pretensji, takie życie. Brak nam kasy. 

Taraba opowiada dla porównania, że Amerykanie trenują 10 razy więcej od Polaków, a Chińczycy sto razy więcej. Stąd zwykle mają po czterech zawodników w każdej konkurencji.

Trenerem chińskiej kadry snowboardowej jest Serb, z którym da się pogadać. Ja przed wyjazdem na igrzyska miałem jedno zgrupowanie i tak naprawdę sześć dni treningów. Zgrupowanie Amerykanów trwało 70 dni. A Chińczycy cały rok byli skoszarowani w zamkniętym górskim resorcie, trenowali codziennie i dostali tylko pięć dni wolnego w całym roku. W sumie mieli 500 treningów w roku – opowiada Taraba.

Zobacz:  Marta Fidrych gromi rywalki w Waszyngtonie. Michał Nalewajek zgarnia brązowy medal

Dodaje, że dla wszystkich dyscyplin mają 32 indoorowe stoki, na których mogą trenować, i 800 resortów, które jak się w nich pojawią, są zamykane tylko dla zawodników. Mogą trenować całe lato. W Polsce takich indoorowych stoków snowboardowych po prostu nie ma. Ja najbliższy taki tor mam 890 km od domu, w Austrii albo w Holandii. Muszę zapłacić za przejazd, za zakwaterowanie i korzystanie z obiektu, na co mnie po prostu nie stać. Nie chcę zabrzmieć roszczeniowo, po prostu takie są realia.

Tarabę czeka jeszcze 12 marca start na torze banked slalomowym, czyli slalom wpisany w bandy. Liczy, że przez te parę dni uda mu się podleczyć kikuta i lepiej nastawić psychicznie. – Przyjemna i bezpieczna dyscyplina. Prędkości są mniejsze, loty krótsze. W crossie w Pekinie tor był najtrudniejszy, na jakim się kiedykolwiek ścigałem. Nawet bardziej niż ten w Pjongczangu, gdzie po wywrotce złamałem kość twarzoczaszki i wylądowałem w szpitalu na całe igrzyska. Tutaj pierwszy wu tang wielkości dwupiętrowego domu. Na skoczni, na której poleciałem za długo bez dobrego najazdu i wyobrażenia, ciężko było nie zrobić sobie krzywdy. Porozbijali się nawet Chińczycy, poważny upadek miał Japończyk.

*****

Michał Pol, Zhangjiakou

Fot. Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paraolimpijski

Copyright PARASPORTOWCY.PL 2017

error: Nasze materiały chronione są prawem autorskim! Kopiowanie ich i rozpowszechnianie bez zgody autora zabronione! - paraSPORTOWCY.PL